Kifo, otworzył oczy, podniósł głowę. Zamyślony, spoglądał na wyjście z jaskini.
-Myślisz, że muszę dzisiaj wyjść?
-Tak.
-Co za spekularnie długa wypowiedz,-mruknął, przenosząc spojrzenie w stronę Uasi,-Serio mi się nie chce trenować tych nieudaczników!
-Tak, są nieudacznikami, ale ty nie lepszy,-mruknęła, drażniąc się z lwem.
Kifo spojrzał na nią unosząc jedną brew, ale nic nie dopowiedział. Uasi przeniosła z powrotem spojrzenie na dzieci. Kiedy one będą duże? Tylko jedzą, śpią i piszczą, a powinny już zacząć treningi... oo...
Lwica przyglądała się teraz, jak jej syn, niucha w powietrzu. Lwiątko pokręciło zdezorientowane głową. Wciąż nie otwarło oczu. Pulchnymi łapkami, przebierał w miejscu, po czym wspiął się na swoją siostrzyczkę, przygniatając ją własnym ciężarem. Mała pisnęła, gdy ten ugryzł jej ogon, wbijając w niego ostre ząbki.
-Świetnie, Erevu!-krzyknęła uradowana.
Złapała małego za sierść na karku, by włożyć go w ciemne łapy.-Spójrz jaki duży! Idealny przyszły wojownik.
Kamba, warknął pod nosem. Wystawił pazury, dość ostre, by kogoś zranić. Stanął prosto na łapach, potem wskoczył, by zaatakować. Przetoczył się z szarym lwem po ziemi, wzbijając tumany kurzu i piachu w powietrze. Kamba, powalił go, przytrzymując jedną łapą pysk lwa. Szary warknął, ale się nie wyrwał.
-I co? Przeprosisz!?
Szary westchnął.
-Ok. Sorka.
Kamba zadowolony szedł z lwa. Jego czerwona grzywa poruszyła się lekko. Szary wstał wbijając w pomarańczowy nos kolegi nieprzyjemne spojrzenie, bo nie chciał patrzeć mu w oczy. Następnie odszedł w swoją stronę.
Kamba usiadł wygodnie w zagłębieniu, wpatrując się w zniszczone drzewa. Nie daleko był strumień, słyszał uderzanie wody o brzegi. Lew wzruszył ramionami. Nie był spragniony.
Podniósł wzrok na niebo, które było prawie ciemne. Zbliżała się noc, był tego pewien. Kamba myślał, czy dzisiaj będzie odpowiedni dzień, na wykonanie planu, czy lepiej z nim jeszcze trochę poczekać.
Ostatecznie wstał. Ukryte pod futrem mięśnie, naprężyły się. Lew zmrużył oczy, ruszając przed siebie. Wspiął się pod górkę, wbijaj pazury w twardą, popękaną ziemię. Kamba nie zawahał się ani na chwilę, gdy tak kroczył w stronę końca lasu.
Musiał przyspieszyć kroku. Delikatny wiatr muskał go w pysk. Rozglądał się wokół, dla pewności, że nikt go nie śledzi.
Szybkim krokiem zbliżał się do końca ich terenu. Widział przed sobą cząstkę jasnego światła. Denerwowało go to uczucie, przywykł otóż do ciemności.
Gdy oczom ukazała mu się rozległa pustynia, a gorące płomienie słońca ogrzały jego futro, lew westchnął. Dzielnie ruszył przed siebie, stawiając ciężkie kroki na piasku.
Nie obejrzał się, by sprawdzić jak daleko odszedł, doskonale znał tą drogę. Poruszył pomarańczowym nosem, starając się rozpoznać niewielki zapach. Nie tylko on dzisiaj szedł tą trasą.
Dotarł do położonego na samym końcu trawiastego zakątka. Usiadł, zmęczony. Dopiero wtedy obejrzał się za siebie, oglądając położony wiele kilometrów stąd las. Ciemny las, mienił się jednak na horyzoncie. Z goryczą przypomniał sobie, jak to było gdy był lwiątkiem. Strażnicy kryjący się w lesie, mieli zabijać każdego, kto tylko odważył się wyjść z wyznaczonego terenu obozu. Tak inne ziemię pilnowały najgorszych z najgorszych. Czy mieli jednak gwarancję nad tym, że antagoniści staną się nagle pod ich całkowitą kontrolą i nigdy nie uciekną? Czy ich lwiątka miały także stawać się złe?
Kamba podzielał jednak zdanie własnej matki, mówiące o tym, że strażnicy byli zbyt łagodni by przeżyć, a przy dobrej woli, każdy z tych leniwych pobratymców mógł uciec. Opuścić teren okrutności. I tylko Uasi trzymała ich teraz w bryzach obozu.
Za to Kamba nienawidził lwicy.
Lew poruszał się dość ostrożnie na nieznanym mu terenie. Jego kroki nie dudniły o ziemię,stawiane co jakiś czas. Lew miał nastawione wszystkie zmysły. Wzrok. Słuch. Dotyk.
-Kamba..
Zatrzymał się szybko, na dzwięk znajomego głosu. Odwróciwszy głowę, zauważył swych sługów. Dumnie uniósł głowę. Nie zgubili się.
-Spózniłeś się,-mruknął jeden z nich, ciemny.
-Ja się nigdy nie spózniam,-syknął Kamba, strosząc ze złości sierść.
Czwórka obecnych lwów, skinęła głowami, nawet się nie odzywając. Natomiast piąty uniósł wysoko jedną brew.
-Po co nas wezwałeś? Zdajesz sobie sprawę przez co musieliśmy przejść!
-Ja nawet nie wiem, co to jest,-brązowy lew uniósł ogon w stronę słońca,-To chyba.. krzak.
-To słońce baranie! Ten stary szaman o tym gadał!-syknął stojący obok ciemnoszary lew, przewracając oczami.
Kamba zmarszczył nos.
-Skończyliście?. Wracając do twojego pytania... Wezwałem was tu nie bez przyczyny. Nie mogłem powiedzieć tego w miejscu, gdzie wszystko jest pod czujnym okiem Uasi. Drzewa też mają uszy ,wiecie?
-Mów dalej.-zachęcił piąty lew
-Nikt was nie śledził?-uniósł wysoko głowę Kamba, a gdy reszta zaprzeczyła, kontynuował swoją wypowiedz,-Nie wiem, jak wy, moi wierni poplecznicy, ale ja mam dość życia w tym zamknięciu. Wszystkie ziemię uważają że wygrały z nami, bo my siedzimy cicho na Mrocznej Ziemi, tam gdzie chcą nas widzieć. Wszystko przez nią.
Piątka lwów spojrzała na siebie porozumiewawczo. Kamba wiedział, że żeby wygrać, musi zdobyć ich pełne zaufanie.
Westchnął:
-Wiedziałem, już was przekabacili. Nie pomyśleliście, jak Uasi udało się wyjść cało z lasu i powrócić w chwale? Jest szpiegiem lwioziemców!
-Uasi?
-To ma sens!
-Skąd to wiesz Kamba?
Lew warknął pod nosem. Prędko zbliżył się do lwa. Był przygotowany na tego typu pytania zadawane przez "sługusów".
-Mądrzy się domyślają. Czyżbyś taki nie był, Kiburi? Poza tym, słyszałem jej rozmowę, właśnie na granicy z pustynią i lasem. Ufacie mi prawda?
-Jesteś wielkim wojownikiem,-jeden z lwów pochylił głowę,-Mów.. co mamy robić, by zapobiec takiemu życiu.
-To proste..-Kamba uśmiechnął się szyderczo, zadowolony z siebie,-..trzeba pozbyć się Uasi.
Gdy Kifo zabrał się za wykonanie obowiązków, trzeba mu było przyznać, że nie był specjalnie zadowolony. Lwom z Czarnych Skał, szło dzisiaj kiepsko w walce. Nie mieli nawet pomysłu, co złego mogą zmalować. Kradzież? Nie. Zabójstwo? Uasi zabrania. To może patrol? To dla nudziarzy!
Zdecydowali się więc zostać w jaskini. I pewnie wszystko by tak zostało, gdyby nie pojawienie się brązowego lwa o czerwonej grzywie.
-Giza zamordowana! Na granicy!
-Co ty wygadujesz?!-warknął Kifo, zbliżając się do lwa. Wystawił pazury, wbijając je w jego bok. Brązowy nawet nie mrugnął. Trzymał się dzielnie, tłumacząc, podczas gdy Kifo jeździł po jego ciele pazurami.
Z otwartymi szeroko z zaskoczenia oczami, Kifo próbował przetrawiać informacje o śmierci córki. Według brązowego lwa, Wimbo, lwica musiała wybrać się na polowanie do lasu (na małą zwierzynę oczywiście, rzadko pojawiały się antylopy) lub do szamana, Gdy on "zmęczony dzisiejszym dniem" wybrał się nad strumień, by się ochłodzić, znalazł ją nie żywą. Pewnie ktoś ją zabił... jak to na Mrocznej Ziemi...
-Powiedziałeś Uasi?
-Tak. Powinna być w drodze,-lew szybko pochylił głowę, gdy Kifo z teatralnym spokojem opuścił jaskinię, ciągnąć za sobą towarzyszy.
Uasi, otworzyła oczy. Przeciągnęła się, zdając sobie sprawę z tego, że musiała zasnąć. Spojrzała w stronę swojego brzucha, podziwiając dwoje lwiątek przy jej brzuchu. Powoli wstała, by wyjść z jaskini. Chciała zasmakować mroku poranka i.. może jakiegoś ciekawego towarzystwa?
Właśnie w tej chwili do jaskini weszła Giza. Młoda dorosła. Tak na nią wołali, gdy przyglądali się jej delikatnym rysą i silnej sylwetce.
Podobnie jak swoją własną matkę, podróż do Lwiej Ziemi umocniła ją w charakterze.
Giza uśmiechnęła się delikatnie.
-Witaj matko, czy przychodzę w nieodpowiedni czas?
Uasi zmarszczyła brwi.
-Właściwie, jesteś mi potrzebna,-machnęła ogonem w stronę lwiątek,-Dopilnuj, żeby przeżyli pod moją nieobecność.
Oczy Gizy rozszerzyły się.
-Co? Mam pilnować tych bachorów?
-Uważaj na słowa. Ja też się tobą...-urwała. W rzeczywistości, zaraz po urodzeniu lwiczki, Uasi oddała córkę pod opiekę innej lwicy. Gizę ponownie otrzymała , dopiero gdy ta była gotowa do wykańczających treningów, by stać się najlepszą.
Giza była teraz najgroźniejszą samicą. Udało się.
Uasi pokręciła głową.
-Zrób to. Wrócę nie długo.
Na tym urwała, wychodząc z jaskini.
Podążyła w stronę wodopoju, równym krokiem. Przynajmniej miała taki zamiar, bo w połowie się zatrzymała. A może by tak ruszyć na polowanie?
Czasem Uasi dziękowała sobie samej za taki wzrost. Dzięki temu mogła się szybciej poruszać, oraz być mniej widoczna dla zwierzyny. Gdy tylko w znanej ciemności Mrocznej Ziemi, zauważyła ptaka o szarych piórach, zaczęła się do niego skradać. Skoczyła w jego kierunku z warkiem. Od razu go zjadła, nie kwapiąc się do pozostawienia po sobie kości.
Polana na której się znajdowała, położona była bliżej wodopoju. Lwica więc odwróciła się , by odejść. Zatrzymał ją głos.
-Twoje życie.. dobiegło..-ktoś na nią skoczył. Przyszpilił do ziemi, wbijając w jej ciało ostre pazury,-..końca..
Kifo prowadził swoich towarzyszy równym i szybkim krokiem w stronę strumienia. Las wydawał się jeszcze ciemniejszy niż przedtem, a przecież patrol wiele razy tędy kroczył. Milczeli i jedyny dźwięk który im towarzyszył, to ciężki odgłos kroków.
Kifo zatrzymał się dopiero wtedy, gdy dotarł do strumienia. Zmarszczył brwi.
-Gdzie..
-Teraz!
To pułapka
W stronę lwów z Czarnych Skał rzuciło się około ośmiu dobrze umięśnionych samców. Wszyscy z mordem w oczach i wysuniętymi pazurami, gnali ku nim, w celu pozbycia się przeciwników. Kifo i jego towarzysze przez zaskoczenie, stracili przewagę. U partnera Uasi pojawiła się jednak nieznana mu dotąd siła. Lew szybko odszukał wzrokiem Wimbo i to właśnie w jego kierunku wykonał szybki skok. Nie chciał słuchać wyjaśnień. Pragnął tylko śmierci brązowego.
-Głupi oni,-mruknął Bundi, gryząc się w kark, by pozbyć się pcheł. Kejeli usiadł, by umyć pełne krwi łapy. Ci, którzy ich zaatakowali, leżeli obok martwi. Lwy z Czarnych Skał, czuły radość na widok krwi. Coś jednak nie dawało im spokoju. W milczeniu spoglądali w stronę Kifo, stojącego nad.. tym co zostało.. z Wimbo. Ich lider miał zmrużone oczy.
-Coś mi tu nie gra,-warknął Shetan,-Nawet nie zdążyli żadnego z nas zabić. Było ich za mało. Zła taktyka.
-Nie grzeszyli intelektem. Z resztą ty też nie grzeszysz,-mruknął Kejeli, przez co kompan się na niego rzucił. Chwilę tarzali się w piachu. Przerwał im gniewny ton głosu Kifo.
-To nie my byliśmy ich celem
Ciemny lew odwrócił się, by przygotować się do odejścia. I nawet nie odwrócił się, by zobaczyć, czy inni za nim nadążają. Musiał jak najszybciej znaleźć się w obozie.
Uasi wyczuła zapach przeciwnika, śmierdzący, nieznany. Nie miała wątpliwości, że przeciwnik wywodzi się z Mrocznej Ziemi. To sprowadziło ją do większej furii. Jak śmiał!
Próbowała się wyrwać. Przeciwnik był jednak od niej większy i trzymał w miejscu, które nie pozwalało jej wykonać jakiegokolwiek ruchu. Uasi nie należała jednak do takich, którzy łatwo się poddają.
-Długo czekałem, by to zrobić.-warknął. Mocniej wbił pazury w jej kark. Pochylił się, by odebrać jej życie.
-Pokaż tchórzu kim jesteś! Co, boisz się stanąć ze mną do uczciwej walki?!
-Ty nie zachowałaś się uczciwie.. czemu ja miałbym?-syknął, unosząc głowę z wyższością,-..ale skoro sobie życzysz.
Jego uścisk zelżał. Kamba nie puszczając lwicy, przewrócił ją na drugi bok, ukazując cały swój pysk. Uasi wpatrywała się w lwa ze zmrużonymi oczami. Czerwona grzywa, pomarańczowy nos, brązowe futro. Zdrajca-pomyślała.
Szybko wystawiła pazury, wbijając je w oczy Kamby. Lew syknął, czując piekący ból i na chwilę stracił równowagę. Uasi wykorzystała to, wyrwała się.
Stojąc naprzeciw siebie, mieli teraz równe szanse. Kamba warknął, odsłaniając kły.
-Będzie ciekawiej.-splunął
Uasi także ukazała kły. Pazury wbiła w ziemię, czując narastający gniew. Nagle przed oczami stanęły jej wszystkie treningi walki, którym poddawała ją zarówno matka jak i ojciec.
Prędko podskoczyła w stronę lwa, rzucając się w jego stronę. Kamba uskoczył , wykonując atak z boku. Uderzył ją łapą z wystawionymi pazurami tak mocno, że Uasi poleciała na bok. Szybko złapała równowagę i z warkiem wskoczyła mu na plecy. Kamba wił się, próbując ją zrzucić. Ugryzł ją w łapę. Ciemna lwica wbiła natomiast w jego bok ostre pazury. Ugryzła go w ucho, odgryzając jego kawałek.
Kambie udało się w końcu zrzucić ją z siebie i teraz to on miał przewagę, drapiąc ją zaciekle. Uasi nie pozostała dłuższa. Rzucili się na siebie, turlając się w tumanie kurzu i dymu.
Zwabione odgłosami walki stado, zaczęło gromadzić się wokół. Podchodzili możliwie jak najbliżej, by zdołać się przyjrzeć walczącym. Zamarli niemal wszyscy, gdy odkryli , że ktoś walczy z Uasi. Niespokojne szepty rozniosły się błyskawicznie. Wszyscy byli pewni, że to ostatnia walka ich przywódczyni.
Słysząc te głosy, Uasi nabrała jeszcze większej pewności, że musi wygrać tą walkę. Nie da zapamiętać siebie jako słabej! To jeszcze nie był jej czas.. Bez mrugnięcia okiem odskoczyła od lwa. Kamba przyjrzał się jej z nienawiścią w oczach. Uasi uśmiechnęła się szyderczo, co zbiło go z tropu. Lwica zamiast rzucić się bezpośrednio na niego, obskakiwała go ze wszystkich stron, drapiąc pazurami lub gryząc. Kamba miotał się próbując ją wytropić. W ostatniej chwili zauważył zatapiającą się w ciemności lwicę. Rzucił się w jej kierunku.
Uasi zaatkowała go od tyłu, powalając na ziemię. Miotali się w walce jeszcze przez chwilę, nim lwica przejechała z całą okrutnością pazurami po jego brzuchu. Wylała się krew. Lew dostał drgawek, które po dłuższej chwili ustały, gdy wydał z siebie ostatnie tchnienie.
Uasi odwróciła się w stronę swojego stada, przenosząc na nich rozdrażnione spojrzenie. Jej ciemna łapa pokryta była jasno czerwoną krwią i lwica czuła, miłe łaskotanie, gdy wiał na nią suchy wiatr. Warknęła do swojego stada:
-Niech ten głupiec, będzie dla was przykładem. Nie zadziera się ze mną, bo gorzko się za to płaci. Nie znam litości, a jeśli ktokolwiek dopuści się podobnego czynu, spotka się z moimi pazurami!-splunęła.
Lwy powoli pokiwały głową, następnie rozchodząc się.
Tak z dużego tłumu, zostało jedynie kilka pojedyńczych członków stada. Giza, podeszła bliżej do matki, wlepiając w nią spojrzenie dużych oczu.
-Mało brakowało.
Uasi wyprostowała się gwałtownie, wcześniej skupiona w swoich myślach.
-Nie powinnaś zająć się rodzeństwem? Jeśli dowiem się, że coś zrobiłaś mojemu synowi to...
-Luz, żyję,-mruknęła jej córka,-Ale nie będę z nimi siedzieć.
To mówiąc chciała odejść. Powstrzymała się jednak, najpierw schylając z szacunkiem głowę przed lwicą. Miała nadzieję, że matka nie przyjmie tego jako buntu.
Uasi wydała się jednak tym nie przejmować. Pózniej zajrzę do lwiątek.. to je wychartuję.-pomyślała, stawiając kilka kroków przed sobą.
Przeszła po zimnym ciele Kamby, nawet nie zatrzymując się, by je obwąchać. Pózniej je ktoś sprzątnie, to nie było jej zadanie.
Puściła się truchtem w stronę wodopoju, marząc o ugaszeniu palącego pragnienia.
Zanurzyła pysk w chłodnej wodzie, świadoma przerażonych spojrzeń zebranych. Byli przecież świadkami tragicznej śmierci zdrajcy, którego dokonała ich mała przywódczyni.
Lwica poczuła więc ogromną dumę. Niech stado wie, że nie powinno ze mną zadzierać i wtrącać swoje okropne pyski do mojej władzy!
Położyła się wygodnie, gdy zaspokoiła pragnienie. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Po chwili, zjeżyła się lekko, usłyszawszy kroki. Tak, kroki jak kroki. Uasi nie bała się kolejnego ataku. Nie wiedziała, czemu tak zareagowała, zwłaszcza, że po zapachu poznała z kim ma do czynienia.
Jej spojrzenie zapłonęło gniewem, gdy odwróciła się do lwicy. Próbowała ukryć zdziwienie.
-Witaj, Uasi. Miło cię widzieć,-mruknęła ciemna lwica, przesuwając się trochę do przodu. Zanurzyła pysk w wodopoju.
Uasi poczuła ochotę by obedrzeć ją ze skóry. Powstrzymała się jednak, wiedząc, że to nie przyniosłoby jej wystarczającej sadysfakcji.
-Nie powinnaś wychodzić o zmierzchu, jeszcze ktoś zrani twoje delikatne ciałko,-mruknęła z jadem Uasi, kładąc się ponownie.
Lwica, odwróciła się w jej kierunku, z lekkim uśmiechem.
-Nie wygląda, żebym miała się czegoś obawiać..
Uasi spojrzała na nią gniewnie. Pewnie w nocy, nie było tego widać, ale mrocznoziemcy mieli dość dobry wzrok i nie obawiała się, pokazywać swoje zirytowanie.Wiedziała, że je zobaczy lub wyczuję.
-Rzucasz mi wyzwanie, Salla?
Salla usiadła. Oscentacyjnie podniosła swoją łapę, by ją umyć.
-A mam powody? Nie robię przecież nic złego.
Sama twoja obecność jest drażniąca. Czekaj tylko, aż wyrwę ci ten uśmieszek krwawymi pazurkami!-pomyślała z mocą Uasi.
Następnie odwróciła się, warknęła, odwróciwszy głowę, a pózniej z dumą odeszła, stawiając powoli kroki. Zmysły miała wyczulone.
Salla, spoglądała za nią, mrużąc oczy. Nie podobało jej się, jak ta się panoszy. Salla, była o wiele starsza, bardziej doświadczona i to dawało jej swego rodzaju pewność, że powinna być bardziej szanowana.
***
Dedykacja dla Mfalme Lioness -dziękuję za cierpliwość :)
Cześć! Dedykacja dla Mfalme Lioness -dziękuję za cierpliwość :)
Z rozdziałem trochę mi zeszło, ale to dlatego, że w każdy staram się wkładać serce, żeby wychodziły jak najlepiej dla was! :D
Postrzymałam się, przed opowiedzeniem historii nowej postaci Sally- a także przed tym jak ważną ma rolę w dzisiejszym rozdziale, by zostawić was w niepewności, tajemnicy. W każdym rozdziale będę więc wkładać urywek ważnego faktu o niej, ale to w następnym rozdziale, można będzie poznać bliżej jej powiązanie z .... pewną osobą.
Życzę wam miłego dnia/wieczoru. Następny rozdział pojawi się jak najszybciej.
Pozdrawiam!
ps: Widzieliście już nowe postacie w zakładce "Bohaterowie" i "Przodkowie"?
pss: Pojawią się w niej również Sawa, Simba II i Leah, ale to później.. Taki spoiler: jedna z tych postaci jeszcze zagości na tym blogu. Pytanie tylko, czy żywa, czy martwa O.O