Ciężko było otworzyć oczy Uasi.Kiedy się to jej jednak udało,od razu rozejrzała się do okoła siebie.Znajdowała się w jaskini...jej jaskini.Czyli jednak nie umarłam? Po chwili dostrzegła,że koło niej leży jej mama.Podniosła się resztkami sił,po czym podpełzła do matki.Dopiero wtedy zauważyła,że jej ciało jest posmarowane czymś,a jej tylne łapy i ucho,zabandarzowane w jakieś liście.Powochała siebie.Pachniała ziołami,lecz o dziwo,nie czuła bólu.Jak to możliwe? Trąciła matkę nosem,lecz dopiero za drugim razem,dało to jakiś efekt.Shetani spojrzała na nią i od razu się podniosła.Uderzyła córkę w policzek,przez co lwiczka pisnęła.
-Jak szmiałaś tam iść! Dawno powinnaś zginąć! Miałaś szczeście,że Mwana się nad tobą zlitował!
-Jaki Mwana?,-spytała,-a z resztą,nie ważne.Przepraszam okey! Mamo,czym jestem posmarowana,czemumnie ciało nie boli? Przecież to nie możliwę.Powiedź,jak to zrobiłaś..kto to zrobił.
-Nie twoja sprawa,Uasi!-warknęła,-lepiej się prześpij,czeka nas dzisiaj trudny dzień!
Lwiczka kiwnęła głową.Nie było co się buntować,pewnie oberwała by za to jeszcze raz,ale mocniej.Nie przychodziło jej nic innego,jak zasnąć.Zwinęła się więc w kłebek i zamknęła oczy.Mimo starań,sen jednak nie przychodził.W końcu,dała sobie z tym spokój.Wstała i na chwiejnych nogach,podeszła do matki,siedzącej na dworze.Wiatr powiewaj jej futrem.Nieugiętym wzrokiem,obserwowała Mroczną Ziemię.Uasi dotknęła ją łapką.
-Mamo,możemy już zacząć ten ciężki dzień? Nie mogę jakoś zasnąć
-A już myślałam,że przestaniesz być leniwa,-burknęła lwica
-Nie jestem,-odburknęła lwiczka
Shetani przewróciła oczami,po czym zwłapała córkę za skórę.Szybkim krokiem,ruszyła w stronę tylko sobie dobrze znaną.Uasi przez ten czas,oglądała się na boki.Próbowała rozpoznać okolicę i pomału jej się to udawało.W końcu,Mroczna Ziemia,była bardzo mała.Nie było miejsca,gdzie nikogo by nie było.Tym razem,też tak było.Shetani,położyła córkę na kamieniu.Znajdowały się koło granicy z prawej strony.Było tam kilka lwic,na które jej matka od razu się rzuciła.Rozpoczeła się walka.Trud i upartość Shetani,sprawiły jednak,że nie poddawała się tak łatwo i w końcu,spłoszyła przeciwniczki.Brązowa podeszła do córki.
-Nie mogliśmy się z nimi podzilić miejscem?
-Nigdy nie można się z nikim dzielić,miejsca nie ma dla nas wszystkich.Na Mrocznej Ziemi,trzeba walczyć o każdy pokarm,posłanie,rodzinę.Nie ma tak łatwo!
-Nie ma nic za darmo,-dokończyła Uasi,na co jej mama kiwnęła głową.Był to swego rodzaju,znak do dumy.Tak więc,lwiczka wystawiła dumnie pierś do przodu.
-Pokazałam ci,jak załatwia się sprawy z terenem.Teraz pokaże ci jak umieć się obronić
Uasi kiwnęła głową
-Ale najpierw,znajdź mi coś do jedzenia,-powiedziała Shetani
-Nie wiem,czy mi się uda..
-Lepiej,niech ci się uda,-na te słowa,lwica wyciągnęła pazury
Co pozostawo więc więcej Uasi,kiwnęła ponownie głową,po czym ruszyła w stronę środka.
Uasi
Dalej czułam się słaba,ale wiedziałam,czym grozi sprzeciw matce.Musiałam więc przyspieszyć.Na moje szczęście,nie spotkałam potęcjalnego zagrożenia.Zatrzymałam się dopiero,gdy dostrzegłam coś na drzewie przedemną.Wytężyłam wzrok.Ptak.Smakowity konsek,nie łatwy do złapania.Zaczęłam biec,ile tylko miałam sił w łapach.Wysunęłam pazury,po czym wykonałam skok na drzewo.Pnęłam się w górę,coraz wyżej i wyżej.Kiedy byłam bliżej ptaka,skoczyłam na niego.Udało mi się,złapać jego nogę i równocześnie zachować równowagę na gałęzi.Pociągnęłam go do siebie,po czym złapany za szyję,od razu stracił życie.Uśmiechnęłam się lekko.Może mi się nie oberwie.W końcu,taki żadki konsek.Gorzej było z tym,żeby go po drodze nie stracić.Już miałam schodzić,kiedy usłyszałam różne głosy.Dobiegały z lasu,co mnie ciekawiło.Co może kryć się w tym lesie takiego,że wydaję takie odgłosy? Czy to koniecznie przyniesie mi śmierć?
Wiem,że jak opuszczę granicę,od razu zginę,ale jak kocham pozostawać przy życiu,przejdę przez ten las i dowiem się,co wydaje takie odgłosy.Przyrzekam.
-Co tak długo?-warknęła mama,kiedy z powrotem,do niej przyszłam.Rzuciłam jej pod łapy ptaka,którego cudem tu przyniosłam.To ją trochę rozchmurzyło.Od razu,zatopiła w nim swój pysk.Zjadła go w niemal całości,zostawiła jednak coś dla mnie,jak przystało na żywicielkę.Także zjadłam co nieco,po czym usiadłam,czekając na to,co powie mama,a raczej,co zrobi.
Brązowa lwica,wstała,po czym ustawiła się w pozycji gotowej do walki.Wystawiła pazury i obnażyła kły.Chwile stałam,nie wiedząc co zrobić.W końcu jednak,także przybrałam taką pozycję.
-Musisz umieć walczyć..
-Nawet jeśli przeciwnik jest odemnie większy?-spytałam
-Nawet wtedy
Wybiła się w górę,po czym znalazła się przy mnie.Powaliła mnie szybko na ziemię.
-Widzisz,już byłabyś martwa! Musisz umieć się bronić!-warczała
Kopnęłam więc mamę delikatnie w pysk,po czym odbiegłam trochę od niej.Ta tylko warknęła cicho.
-Całkiem całkiem,-powiedziała podnosząc do góry głowę,-ale to za mało,żeby sobie poradzić.Chodź.
Udałyśmy się z powrotem do naszej jaskini,ale o dziwo,nie kazała mi tam wejść,co więcej czekać na dworze.Miałam wraz z nią,obserwować Mroczną Ziemię? Nie.Tu chodziło o coś więcej.Nie mogła nawet zapytać,pozostało mi po prostu poczekać.Kiedy zapadł wieczór,przyznam,że poczułam lęk.Słyszałam opowieści mamy o tym,że to morderczy i ciemnobójcy,chodzą po zachodzie.
-Mamo,na co my czekamy?-odważyłam się w końcu zapytać,przełykając uwcześnie ślinę
-Na ofiarę,-powiedziała tajemniczo mama,schylając lekko łeb,-przybierz pozycję skradania
Kiwnęłam głową,po czym ustawiłam się w tej pozycji.Trwałyśmy w niej trochę czasu,puki pod naszą jaskinię,nie zawędrował lew.Lew..trudny cel,lecz mamie to nie przeszkadzało.Wystawiła pazury,po czym wykonała skok na plecy lwa.Ugryzła go trwale,co spowodowało,że spadł na ziemie.Warknął na mamę,po czym uderzył ją łapą.Przeraziłam się,lecz mama widocznie nie.Wbiła mu pazury w plecy,czym sprawiła mu ból.Następnie,ugryzła go także w kark,uniemożliwiając mu,wykonanie jakiegokolwiek ruchu.Pewnie był młodym walczącym,lub to był jego egzamin,a on akurat niewłaściwie postąpił,wędrójąc akurat pod naszą jaskinię.Mama jedyn mocnym ruchem,odebrała mu życie,a potok krwi i dźwięk łamanych kości,były ostatnim znakiem,że lew już nie wruci do życia.Padł na ziemie.
-Uasi,chodź tutaj!
Przełkęłam ślinę,po czym podeszłam do mamy i lwa.Lwica chwyciła mnie za głowę i przybliżyła bliżej krwawiącej rany na plecach.Wyglądało to okropnie.Nie dała mi odwrócić wzroku.
-Patrz i zapamiętaj! Tak wyglądają ci,którzy nie mają prawa do życia! Musisz tak ich zabijać,by być najsilniejszą!
Dopiero wtedy,mogłam już nie patrzeć na ciało.Mama złapała go za skórę i podsunęła pod inną jaskinię.Spojrzała na mnie po wszystkim.
-Nie chce sobie brudzić łapek jakimś sierciuchem!-odrzekła siadając.Mama uważnie się obmyła.
-Już to zrobiłaś,-uśmiechnęłam się szyderczo
Kiwnęła głową.Kiedy omyła się z krwi,wraz że mną,ruszyła do naszego "domu".Szłam oczywiście z tyłu,wciąż myśląc nad jej słowami.Zapamiętam,ale czy naprawdę,wszyscy zasługują na śmierć?
-Będziesz zawodową morderczynią,najokrutniejszą lwicą w stadzie..już ja tego dopilnuję,-powiedziała mama,kiedy znalazłyśmy się w jaskini.Nie rozumiałam wiele,tylko jedno,mama na pewno nie odpuści.Z tą myślą,zasnęłam.
*************
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał.Był głównie poświęcony relacją Uasi ze Shetani,chodź niektórzy mogli się nie domyślić.Podobieństwo-czy jest pomiędzy tymi dwiema? Nie długo pojawi się kolejny rozdział.
A teraz,zestaw pytanek:
1.Jaką wolicie narracie? Taką jak jest teraz,czy jak opowiada wszystko Uasi?
2.Czy Uasi wie,kto jest jej ojcem? Dowie się? Czy już wie?
3.Kto pomugł Uasi z jej ranami?
4.Czy Uasi faktycznie,zostanie morderczynią i najgorszą lwicą w stadzie?
Pozdrawiam c:
wtorek, 22 sierpnia 2017
poniedziałek, 21 sierpnia 2017
#4 /Nie wszystko idzie,po naszej myśli/
Serce Uasi zabiło szybciej,kiedy ujrzała przed sobą łapę.Zacisnęła zęby,starając się uspokoić oddech.Nie było to jednak takie łatwe.Miała nadzieję,że lew nie schyli się,bo wtedy na pewno,dostrzegł by małą przerażoną lwiczkę.Niestety nie miała tego szczęścia.Mwana,położył się na legowisku.Był przerażająco blisko miejsca,gdzie ukryła się lwiczka.
-Masz tego intruza,-spytał z sarkazmem Kejeli
-Czuję,że on nie poszedł,-odparł Bundi,na co Mabaya warknął.
-Widzisz przecież,że Mwana nie interweniuję,więc na pewno teren czysty!
-Nie koniecznie,-odezwał się w końcu Kivuli,podchodząc do trójki lwów,-ja także czuję ten zapach,ale wydaję się słaby..czyli intruz jest tu od dość dawna
-Przestańcie w końcu!-warknął Mwana,-przejmujecie się jakimś sierściuchem.Jeśli gdzieś tutaj jest..-lew wysunął pazury,-..nie wyjdzie stąd żywy!
Cała paczka lwów,zaśmiała się.Uasi nie było jednak do śmiechu.Jak miała się skąd wydostać,kiedy ci nie mieli nawet zamiaru się ruszyć.Trzeba poczekać,-pomyślała,-mam tylko nadzieję,że mój plan się uda...
Zapadł zmrok,co było jasnym znakiem,by ruszyć na mordy,jak to mówiły lwy z tamtych stron.Mwanie jednak nie za bardzo się spieszyło do wyjścia z jaskini.Rzucił więc tylko swoim towarzyszą wyraźny znak,że dzisiaj sobie odpuszczają,po czym ponownie wygodnie ułożył się na swoim legowisku.Nigdy nie lubiał spać w nocy,wolał wtedy robić coś co uwielbiał-zadawać ból.Po co mu odpoczynek? Nie potrzebował go.Jeśli chciał być dalej na najwyższej pozycji,musiał się nieźle na pracował.Między innymi,ważna była forma i siła,nic innego,nie było mu potrzebne.No może tylko instynt i spryt.
Co innego myślała Uasi.Była jeszcze za mała,by wytrzymać długo na łapach.Teraz,spała by smacznie w jaskini,z zapewne pustym żołądkiem.Adrenalina sprawiła jednak,że brązowa nie mogła teraz uciąć sobie dżemki nawet na chwile.Głód? Nie przeszkadzał jej.Jak już wcześniej wspomniała,wiele razy głodowała.Tak jak każdy mrocznoziemiec,była na to odporna..do połowy,ale była.Mama jej mówiła...no właśnie,mama.Uasi dopiero teraz oświeciło.Dlaczego,jej rodzicielka jej nie szuka.Myśli,że uciekła? Że ją zabili? Druga opcja w sumie możliwa i zawsze może się wydarzyć,ale powinna chociaż poszukać jej ciała.Przecież szacunek do matki sprawiał,że wróciła by na pewno.Shetani widać,nie do końca miała ochotę jej szukać,co ją zasmucało.Była wszak jej jedynym dzieckiem,chodź bardzo chciała mieć rodzeństwo.Taką siostrę,bądź brata.Szkoda,że nie doczeka się ich.
Lwiczka nagle poczuła,że jej powieki zaczynają odpadać.Sama ona,stała się bardziej delikatna,co zapewne było wyraźnym znakiem,że zaczynała usypiać.Nie możesz Uasi,w każdej chwili,może wydarzyć się szansa na ucieczkę,nie możesz spać...nie możesz.Myśli jednak przegrały bez problemu z naturą.Po chwili,lwiczka zasnęła,całkiem nieświadoma tego,co się zaraz wydarzy.
***
Shetani wpatrywała się w niebo.Leżała na "dachu" swojej jaskini,bez strachu.Nie opchodziła ją ewidętna śmierć,która mogła stać za rogiem,lub za nią.Miała mocny argument:Tutaj każdego dnia mogła zginąć,nie obecnie od pory.
Nie martwiła się,nie smuciła,ale żałowała.Jej córka Uasi,najprawdopodobniej już nie żyję,bo pozwoliła jej ruszyć się z jaskini.Zacisnęła zęby i wysunęła pazury.Może kochała córkę,a może nie.Nie znała tego uczucia.Wystarczy,że raz sobie pozwoliła kogoś pokochać...Wystarczy,że tak to się skoczyło.Chciała tylko,by Uasi,była przy niej.Uderzyła by ją raz i dobrze,a napewno,więcej by się nie spuźniła..Teraz zapewne na to za późno.
-Witaj Shetani,-odezwał się głos za lwicą,-nie boisz się siedzieć tu sama?
-A ty..wychodzić bez ochrony mamusi,-odparła bez emocji,odwracając się do lwicy.Doskonale znała tą złotą sierść,szaroniebieskie oczy.Mlezi.Jedna z kochanek Mwany,jedna z jej najsłabszych wrogów.Nie bała się jej.Mogła by przyjść do niej w środku nocy z nożem,a Shetani tylko by się zaśmiała.Do lwicy nie miała żadnego szacunku.Nie bała się więc,stanąć z nią twarzą w twarz.
-Mama jest na mordzie,-odparła
Jej matką była Vita.Shetani wiedziała,że z lwicą jakby stanęła do pojedynku,miały by takie same szanse na zwycięstwo.Czego nie lubiła.
-Więc..nie boisz się śmierci z moich łap,-zaśmiała się brązowa,-masz szczęście,żę akurat nie mam na to nastroju.
-O jakie szczęście,-rzuciła lwica sarkazm,po czym zaczęła odchodzić.
-Czego chciałaś?!-warknęła Shetani,zasłaniając jej drogę ucieczki.
-Mam do ciebie propozycję..
-Jaką?
***
Uasi otworzyła oczy.Wybałuszyła je od razu.Na pysku,poczuła oddech,a przed sobą,dostrzegła głowę lwa,przyglądającą się jej z kpiną.Serce zabiło jej szybciej,nie mogła uspokoić oddechu.To koniec.
-Mam cię!-warknął Kejeli,-patrzcie chłopcy,tu jest ten pchlasz!
Ustąpił miejsca,kolejnemu lwu,który także zatopił w niej zielonkawe oczy.
-To lwiczka.Łatwy cel,-zaśmiał się Kivuli,-Mwana,chodź..przedstawię ci nasz dzisiejszy obiadek!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać,by Uasi zrozumiała.Cofnęła się do tyłu,jeszcze bardziej,co sprawiło,że stanęła na tylnych łapach.Muszę uciec.Nie było żadnego wyjście,może tylko jedno,ryzykowne..ale ostatnie.Westchnęła ciężko,po czym wystartowała jak z procy w stronę,gdzie był pysk lwa.Ugryzła go z całej siły,co sprawiło,że od razu jasnoczarny,odskoczył jak popażony.Ona natomiast,wybiegła ze szczeliny,szybko orientując się,że w jaskini,jest cała chmara lwów.Wszyscy na pewno silniejsi i większy od niej.Ale..zawsze jest nadzieja,co nie? Wystawiła małe pazurki,po czym pognała do przodu.Przebiegła pod łapami jednego,po czym minęła kolejnego.Szło jej to całkiem całkiem.Biegła,mijając ich jak popażona.Przekroczyła nawet pierwsze wyjście,kiedy poczuła,zaciśniętą szczękę na jej plecach.Lew podniusł ją do góry.Pisnęła.Pomimo strachu,dała radę kopnąć go z rozmachem,co sprawiło,że na chwile ją puścił.Zdążył jednak szybko się opamiętać i wymierzyć jej mocny cios w policzek.Poleciała pod ścianę.Podniosła się obolała,lecz długo nie pozostała na łapach.Lew ponownie ją podniusł,lecz tym razem mocniej zacisnął szczękę.Uasi wyczuła zapach krwi,wiedziała,że to jej krew.Syknęła z bólu.Krew spłynęła po jej brzuszku,po czym spadła na ziemię,razem z lwiczką.Brązowa nie mogła złapać oddechu.Lew podniusł łapę i już miał zadać kolejny cios,kiedy nagle..
-Przestań!
-Bo co?!-warknął
Podszedł do niego kolejny lew,a za nim cała paczka.
-Bo...ja także chce jej zadać ból,-zaśmiał się
-Wziąłeś sierściucha tylko dla siebie,-warknął kolejny,o białej sierści
-Niech wam będzie..proszę bardzo,-odparł Mabaya
Lwiczka zamknęła oczy,kiedy poczuła,nad sobą ich ostre oddechy.Jak wygląda śmierć? Poczuła,pierwszy cios,wymierzony bezpośrednio w jej brzuch.Jasnoczarny lew,któremu zadała ostatnio ona cios,ugryzł ją w łapy,co spowodowało że pisnęła.
-Proszę..zostawcie mnie,-powiedziała,kiedy kolejny cios,padł na jej brzuch.Kolejny potok krwi,spadł na ziemię,powodując ją już całkiem czerwoną.Brązowej,kręciło się w głowie,wszystko widziała na rozmazany obraz.Mimo wszystko jednak,chciała dalej się bronić.Kopnęła lwa,który miał ugryźć ją w łapę,oraz drapnęła tego,który także się do niej schylił.Spowodowało to,że dostała jeszcze mocniej w brzuch.
-Nie damy litości!-warknął Mabaya
-Nie mamy jej,-potwierdził Kejeli
-Tym bardziej dla lwiątek,-dokończył Kivuli,po czym udrapał ją w plecy.Nie miała jednak już siły,nawet na krzyk.Jeden z lwów,ugryzł ją poważnie w ucho,co sprawiło,że kolejna strużka krwi,spłynęła na jej pyszczek.
Temu wszystkiemu przyglądał się w zastanowieniu Mwana.Jedno jego słowo,mogło uratować tą lwiczkę z opresji.W końcu,wszystcy muszą się go słuchać.Ale po co miałby ratować jakiegoś sierściucha? Wolał się przyglądać temu w zamyśleniu.Przyglądając się tak jednak,dostrzegł pare szczegółów,które go zirytowały.Kolor futra,oczu,mały wzrost,chuda postura.To..była ona.Warknął cicho.
-Przestać! Teraz!!-rozkazał,a lwy natychmiast odsunęły się od pół żywej lwiczki.Mwana,podszedł do niej z wysuniętymi pazurami.Podniusł jej główkę tak,że musiała spojrzeć mu w oczy.Patrzyła na niego że smutniem,błagalmym wzrokiem.On natomiast na nią bez emocji.Oczka Uasi,zamknęły się nagle.Nie miała już siły...nie miała siły żyć.
-Zabij ją,-odparł że stoistym spokojem Kivuli
-Nie mów mi,co mam robić!-warknął Mwana,po czym schylił się w stronę ciała brązowej lwiczki.Złapał ją za kark,zacisnął zęby i..podniusł ją do góry.Wyszedł z jaskini.Jego pomocniczy,spojrzeli na siebie porozumiewawczo.Co on szykował?
Mwana szedł wściekłym krokiem w stronę dobrze sobie znaną.Wszyscy,którzy go spotykali,milkli natychmiast,odsuwając się na bok.Lew przyspieszył,żeby zbulwersowany,wbiec do dużej jaskini.Shetani podniosła się z miejsca na jego widok.Przyjrzała się czemuś,co miał w pyszczku.Była to...jej córka.Warknęła cicho.Lew jakby bez emocji,odstawił ją pod ścianą.
-Co ONA robiła na Czarnych Skałach?!
-ONA ma imię.Uasi.A co tam robiła..to nie wiem tego,-warknęła Shetani,-czemu jest taka pogryziona!
-A co myślałaś?! Że wyjdzie ztego bez szwanku! Nie ma tak łatwo! Moi kumple,zajęli się nią tylko..
-Jak możesz!! Jest twoją córką,-warknęła ostrzegawczo lwica
-Po raz kolejny (3),darowałem jej życie.Kolejnym razem,nie będę taki łaskawy!-lew zaczął odchodzić,-ale muszę przyznać,że nieźle ją wyszkoliłaś
Kiedy Mwana zniknął,Shetani podeszła do Uasi.Westchnęła tylko.Co miała zrobić.Nie było szamana.Miała małe szanse na przeżycie.I wtedy odezwało się w niej coś,co nigdy nie ujrzało światła dziennego.Położyła się obok córki,ogrzewając ją własnym ciałem.Nie spała,czuwała.Nie mogła jej stracić.
-Od jutra,pora zacząć szkolenia na zabójcę,córeczko,-odparła,-jeśli..przeżyjesz
*Kejeli-sarkazm
*Bundi-sowa
Hej! Bardzo się starałam,ale przepraszam,jeśli nie rozbudowałam akcji z walki i ucieczki.Nigdy nie byłam w tym dobra.
Co myślicie o rozdziale? Nie długo,pojawi się kolejny,a nawet dwa! Wena odżywa.
1.Czy Uasi przeżyję?
2.Jak tak,to czy poniesie jakieś skutki swojej "wyprawy"?
3.Czy Mwana pokocha w końcu córkę?
Pozdrawiam c:
Ps:Ile osób chciało by zakładkę z bohaterami?
-Masz tego intruza,-spytał z sarkazmem Kejeli
-Czuję,że on nie poszedł,-odparł Bundi,na co Mabaya warknął.
-Widzisz przecież,że Mwana nie interweniuję,więc na pewno teren czysty!
-Nie koniecznie,-odezwał się w końcu Kivuli,podchodząc do trójki lwów,-ja także czuję ten zapach,ale wydaję się słaby..czyli intruz jest tu od dość dawna
-Przestańcie w końcu!-warknął Mwana,-przejmujecie się jakimś sierściuchem.Jeśli gdzieś tutaj jest..-lew wysunął pazury,-..nie wyjdzie stąd żywy!
Cała paczka lwów,zaśmiała się.Uasi nie było jednak do śmiechu.Jak miała się skąd wydostać,kiedy ci nie mieli nawet zamiaru się ruszyć.Trzeba poczekać,-pomyślała,-mam tylko nadzieję,że mój plan się uda...
Zapadł zmrok,co było jasnym znakiem,by ruszyć na mordy,jak to mówiły lwy z tamtych stron.Mwanie jednak nie za bardzo się spieszyło do wyjścia z jaskini.Rzucił więc tylko swoim towarzyszą wyraźny znak,że dzisiaj sobie odpuszczają,po czym ponownie wygodnie ułożył się na swoim legowisku.Nigdy nie lubiał spać w nocy,wolał wtedy robić coś co uwielbiał-zadawać ból.Po co mu odpoczynek? Nie potrzebował go.Jeśli chciał być dalej na najwyższej pozycji,musiał się nieźle na pracował.Między innymi,ważna była forma i siła,nic innego,nie było mu potrzebne.No może tylko instynt i spryt.
Co innego myślała Uasi.Była jeszcze za mała,by wytrzymać długo na łapach.Teraz,spała by smacznie w jaskini,z zapewne pustym żołądkiem.Adrenalina sprawiła jednak,że brązowa nie mogła teraz uciąć sobie dżemki nawet na chwile.Głód? Nie przeszkadzał jej.Jak już wcześniej wspomniała,wiele razy głodowała.Tak jak każdy mrocznoziemiec,była na to odporna..do połowy,ale była.Mama jej mówiła...no właśnie,mama.Uasi dopiero teraz oświeciło.Dlaczego,jej rodzicielka jej nie szuka.Myśli,że uciekła? Że ją zabili? Druga opcja w sumie możliwa i zawsze może się wydarzyć,ale powinna chociaż poszukać jej ciała.Przecież szacunek do matki sprawiał,że wróciła by na pewno.Shetani widać,nie do końca miała ochotę jej szukać,co ją zasmucało.Była wszak jej jedynym dzieckiem,chodź bardzo chciała mieć rodzeństwo.Taką siostrę,bądź brata.Szkoda,że nie doczeka się ich.
Lwiczka nagle poczuła,że jej powieki zaczynają odpadać.Sama ona,stała się bardziej delikatna,co zapewne było wyraźnym znakiem,że zaczynała usypiać.Nie możesz Uasi,w każdej chwili,może wydarzyć się szansa na ucieczkę,nie możesz spać...nie możesz.Myśli jednak przegrały bez problemu z naturą.Po chwili,lwiczka zasnęła,całkiem nieświadoma tego,co się zaraz wydarzy.
***
Shetani wpatrywała się w niebo.Leżała na "dachu" swojej jaskini,bez strachu.Nie opchodziła ją ewidętna śmierć,która mogła stać za rogiem,lub za nią.Miała mocny argument:Tutaj każdego dnia mogła zginąć,nie obecnie od pory.
Nie martwiła się,nie smuciła,ale żałowała.Jej córka Uasi,najprawdopodobniej już nie żyję,bo pozwoliła jej ruszyć się z jaskini.Zacisnęła zęby i wysunęła pazury.Może kochała córkę,a może nie.Nie znała tego uczucia.Wystarczy,że raz sobie pozwoliła kogoś pokochać...Wystarczy,że tak to się skoczyło.Chciała tylko,by Uasi,była przy niej.Uderzyła by ją raz i dobrze,a napewno,więcej by się nie spuźniła..Teraz zapewne na to za późno.
-Witaj Shetani,-odezwał się głos za lwicą,-nie boisz się siedzieć tu sama?
-A ty..wychodzić bez ochrony mamusi,-odparła bez emocji,odwracając się do lwicy.Doskonale znała tą złotą sierść,szaroniebieskie oczy.Mlezi.Jedna z kochanek Mwany,jedna z jej najsłabszych wrogów.Nie bała się jej.Mogła by przyjść do niej w środku nocy z nożem,a Shetani tylko by się zaśmiała.Do lwicy nie miała żadnego szacunku.Nie bała się więc,stanąć z nią twarzą w twarz.
-Mama jest na mordzie,-odparła
Jej matką była Vita.Shetani wiedziała,że z lwicą jakby stanęła do pojedynku,miały by takie same szanse na zwycięstwo.Czego nie lubiła.
-Więc..nie boisz się śmierci z moich łap,-zaśmiała się brązowa,-masz szczęście,żę akurat nie mam na to nastroju.
-O jakie szczęście,-rzuciła lwica sarkazm,po czym zaczęła odchodzić.
-Czego chciałaś?!-warknęła Shetani,zasłaniając jej drogę ucieczki.
-Mam do ciebie propozycję..
-Jaką?
***
Uasi otworzyła oczy.Wybałuszyła je od razu.Na pysku,poczuła oddech,a przed sobą,dostrzegła głowę lwa,przyglądającą się jej z kpiną.Serce zabiło jej szybciej,nie mogła uspokoić oddechu.To koniec.
-Mam cię!-warknął Kejeli,-patrzcie chłopcy,tu jest ten pchlasz!
Ustąpił miejsca,kolejnemu lwu,który także zatopił w niej zielonkawe oczy.
-To lwiczka.Łatwy cel,-zaśmiał się Kivuli,-Mwana,chodź..przedstawię ci nasz dzisiejszy obiadek!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać,by Uasi zrozumiała.Cofnęła się do tyłu,jeszcze bardziej,co sprawiło,że stanęła na tylnych łapach.Muszę uciec.Nie było żadnego wyjście,może tylko jedno,ryzykowne..ale ostatnie.Westchnęła ciężko,po czym wystartowała jak z procy w stronę,gdzie był pysk lwa.Ugryzła go z całej siły,co sprawiło,że od razu jasnoczarny,odskoczył jak popażony.Ona natomiast,wybiegła ze szczeliny,szybko orientując się,że w jaskini,jest cała chmara lwów.Wszyscy na pewno silniejsi i większy od niej.Ale..zawsze jest nadzieja,co nie? Wystawiła małe pazurki,po czym pognała do przodu.Przebiegła pod łapami jednego,po czym minęła kolejnego.Szło jej to całkiem całkiem.Biegła,mijając ich jak popażona.Przekroczyła nawet pierwsze wyjście,kiedy poczuła,zaciśniętą szczękę na jej plecach.Lew podniusł ją do góry.Pisnęła.Pomimo strachu,dała radę kopnąć go z rozmachem,co sprawiło,że na chwile ją puścił.Zdążył jednak szybko się opamiętać i wymierzyć jej mocny cios w policzek.Poleciała pod ścianę.Podniosła się obolała,lecz długo nie pozostała na łapach.Lew ponownie ją podniusł,lecz tym razem mocniej zacisnął szczękę.Uasi wyczuła zapach krwi,wiedziała,że to jej krew.Syknęła z bólu.Krew spłynęła po jej brzuszku,po czym spadła na ziemię,razem z lwiczką.Brązowa nie mogła złapać oddechu.Lew podniusł łapę i już miał zadać kolejny cios,kiedy nagle..
-Przestań!
-Bo co?!-warknął
Podszedł do niego kolejny lew,a za nim cała paczka.
-Bo...ja także chce jej zadać ból,-zaśmiał się
-Wziąłeś sierściucha tylko dla siebie,-warknął kolejny,o białej sierści
-Niech wam będzie..proszę bardzo,-odparł Mabaya
Lwiczka zamknęła oczy,kiedy poczuła,nad sobą ich ostre oddechy.Jak wygląda śmierć? Poczuła,pierwszy cios,wymierzony bezpośrednio w jej brzuch.Jasnoczarny lew,któremu zadała ostatnio ona cios,ugryzł ją w łapy,co spowodowało że pisnęła.
-Proszę..zostawcie mnie,-powiedziała,kiedy kolejny cios,padł na jej brzuch.Kolejny potok krwi,spadł na ziemię,powodując ją już całkiem czerwoną.Brązowej,kręciło się w głowie,wszystko widziała na rozmazany obraz.Mimo wszystko jednak,chciała dalej się bronić.Kopnęła lwa,który miał ugryźć ją w łapę,oraz drapnęła tego,który także się do niej schylił.Spowodowało to,że dostała jeszcze mocniej w brzuch.
-Nie damy litości!-warknął Mabaya
-Nie mamy jej,-potwierdził Kejeli
-Tym bardziej dla lwiątek,-dokończył Kivuli,po czym udrapał ją w plecy.Nie miała jednak już siły,nawet na krzyk.Jeden z lwów,ugryzł ją poważnie w ucho,co sprawiło,że kolejna strużka krwi,spłynęła na jej pyszczek.
Temu wszystkiemu przyglądał się w zastanowieniu Mwana.Jedno jego słowo,mogło uratować tą lwiczkę z opresji.W końcu,wszystcy muszą się go słuchać.Ale po co miałby ratować jakiegoś sierściucha? Wolał się przyglądać temu w zamyśleniu.Przyglądając się tak jednak,dostrzegł pare szczegółów,które go zirytowały.Kolor futra,oczu,mały wzrost,chuda postura.To..była ona.Warknął cicho.
-Przestać! Teraz!!-rozkazał,a lwy natychmiast odsunęły się od pół żywej lwiczki.Mwana,podszedł do niej z wysuniętymi pazurami.Podniusł jej główkę tak,że musiała spojrzeć mu w oczy.Patrzyła na niego że smutniem,błagalmym wzrokiem.On natomiast na nią bez emocji.Oczka Uasi,zamknęły się nagle.Nie miała już siły...nie miała siły żyć.
-Zabij ją,-odparł że stoistym spokojem Kivuli
-Nie mów mi,co mam robić!-warknął Mwana,po czym schylił się w stronę ciała brązowej lwiczki.Złapał ją za kark,zacisnął zęby i..podniusł ją do góry.Wyszedł z jaskini.Jego pomocniczy,spojrzeli na siebie porozumiewawczo.Co on szykował?
Mwana szedł wściekłym krokiem w stronę dobrze sobie znaną.Wszyscy,którzy go spotykali,milkli natychmiast,odsuwając się na bok.Lew przyspieszył,żeby zbulwersowany,wbiec do dużej jaskini.Shetani podniosła się z miejsca na jego widok.Przyjrzała się czemuś,co miał w pyszczku.Była to...jej córka.Warknęła cicho.Lew jakby bez emocji,odstawił ją pod ścianą.
-Co ONA robiła na Czarnych Skałach?!
-ONA ma imię.Uasi.A co tam robiła..to nie wiem tego,-warknęła Shetani,-czemu jest taka pogryziona!
-A co myślałaś?! Że wyjdzie ztego bez szwanku! Nie ma tak łatwo! Moi kumple,zajęli się nią tylko..
-Jak możesz!! Jest twoją córką,-warknęła ostrzegawczo lwica
-Po raz kolejny (3),darowałem jej życie.Kolejnym razem,nie będę taki łaskawy!-lew zaczął odchodzić,-ale muszę przyznać,że nieźle ją wyszkoliłaś
Kiedy Mwana zniknął,Shetani podeszła do Uasi.Westchnęła tylko.Co miała zrobić.Nie było szamana.Miała małe szanse na przeżycie.I wtedy odezwało się w niej coś,co nigdy nie ujrzało światła dziennego.Położyła się obok córki,ogrzewając ją własnym ciałem.Nie spała,czuwała.Nie mogła jej stracić.
-Od jutra,pora zacząć szkolenia na zabójcę,córeczko,-odparła,-jeśli..przeżyjesz
*Kejeli-sarkazm
*Bundi-sowa
Hej! Bardzo się starałam,ale przepraszam,jeśli nie rozbudowałam akcji z walki i ucieczki.Nigdy nie byłam w tym dobra.
Co myślicie o rozdziale? Nie długo,pojawi się kolejny,a nawet dwa! Wena odżywa.
1.Czy Uasi przeżyję?
2.Jak tak,to czy poniesie jakieś skutki swojej "wyprawy"?
3.Czy Mwana pokocha w końcu córkę?
Pozdrawiam c:
Ps:Ile osób chciało by zakładkę z bohaterami?
piątek, 18 sierpnia 2017
#3 /W pułapce/
Uasi
Dom-to określenie,ma wiele znaczeń.Dla jednych,może oznaczać ono ciepło,miejsce do którego zawsze będzie chciało się wracać.Dla innych,po prostu miejsce narodzin.Moim domem,jest miejsce,do którego żadko dociera światło,gdzie o mały kawałek mięsa,toczy się walka na śmierć i życie.To jest mój dom.Jestem wygnańcem,chodź wcale nic złego nie uczyniłam.Mam przynajmniej takie szczęście,że moja matka,mimo iż wiele razy,mnie wyśmiewała i poniżała,broni mnie.W końcu,jestem jej jedynym dzieckiem.
Zmrużyłam oczy,po czym spojrzałam na mamę.Właśnie myła łapę,lecz kiedy dostrzegła mój wzrok,na chwile zaprzestała tych czynności.Ale tu chyba nie chodziło o moje spojrzenie,tylko sam mój widok.Miałam zaś,zawsze czekać na nią w jaskini i nigdy nie wychodzić.Kiedy jednak,ja tak już nie mogę! Ile można siedzieć w ciemności,tylko leżeć,jeść i pokazywać się ze złej strony.Dlatego,wyszłam dzisiaj za mamą,po posiłku w postaci myszy.
-Co ty tutaj robisz?-spytała
-Ja tylko..
-Grrr,nigdy nie możesz się jąkać! Wróg wykorzysta to za słabość,-wyprostowała się,po czym spojrzała w stronę odledłej granicy.Także tam spojrzałam,lecz dostrzegłam tylko drzewa.Tworzyły one las,w którym kryli się strażnicy.
Mama westchnęła.
-Przejdź się,nie chce cię widzieć do wieczora,-powiedziała niby sucho,ale coś wyczułam w jej głosie i to raczej nie była obojętność.Kiwnęłam głową,po czym odbiegłam od jaskini.Czułam jeszcze przez pewien czas wzrok matki na sobie,po chwili to uczucie jednak zniknęło,a ja znalazłam się przed wodopojem.
Nad wodopojem,było sporo lwic i lwów,ukryłam się więc za kamieniem.Wrodzony spryt,pozwolił mi jednak szybko wymyślić strategie i oto ja,ciekawskie i wrednawe lwiątko,znające wszelkiego rodzaju sarkazmy,ruszyłam pewnie w stronę wody.Nie była może czysta,ale napewno dała radę,zaspokoić pragnienie.Wzięłam kilka łyków i jak się domyśliłam,wszyscy spojrzeli w moją stronę.Pozostałam jednak niedotknięta,wyprostowana.Pomału zaczęłam odchodzić,kiedy nagle,drogę zagrodziła mi lwica.
-A ty gdzie się wybierasz mała pchło?
-W przeciwięstwie do ciebie,nie posiadam pcheł,-odwarknęłam z chytrym uśmieszkiem,-a to gdzie się wybieram,to nie twoja sprawa,więc lepiej rusz swój wielki tyłek z drogi!
-Bo co mi zrobisz?!-lwica wysunęła pazury i kły.Pozostało mi tylko warczeć,bo co innego miałam robić.Mama mnie nauczyła,by nigdy,ale to nigdy,nie okazywać strachu.Stałam więc nieugięta,wciąż pozostawając w poprzedniej pozycji.Lwica jednak nieodpuszczała i dopiero wark białego lwa,wyrwał ją z chęci,zabicia mnie,chodź wiem,że i tak pozostała jej na to ochota.Owy lew,zmierzył nas obie wzrokiem,lecz pozostał na niej.
-Zostaw to coś,jeśli będzie się włuczyć w nocy i tak zginie,po co masz sobie brudzić pazurki,siostrzyczko?
Na tym poprzestali,ale miałam ochotę,rozszarpać im obojgu gardła.Powstrzymałam się jednak i pozostałam na warknięciu.Ruszyłam w stronę przeciwną od tej,gdzie znajdował się wodopój.
Mijając blisko drzewa,przeszły mnie ciarki.Wiał z tej strony zimny wiatr,a zapachy soczystej zwierzyny,czułam z daleka.Pewnie strażnicy,robią sobie przerwę na obiad.Sama bym coś zjadła..Mysz mi widać nie wystarczyła.Rozejrzałam się po bokach,ale nic nie dostrzegłam.Nie raz miałam pusty żołądek,tak więc,nie przejmując się tym,ruszyłam do przodku.
Przeszłam większość trasy,ukrywając się.Ach,gdybym mogła być tak silna jak mama,potrafiłabym dobrowadzić każdego do okazywania mi szacunku.Mam nadzieję,że szybko urosnę.
Przyszpieszyłam,kiedy na choryzoncie,dostrzegłam Czarne Skały.Zawsze ciekawiło mnie to miejsce.Zatrzymałam się jednak przed wejściem do jednej,uwaznie obwąchując powietrze.Czułam zapach lwów.Nie przejęłam się tym zbytnio i postawiłam pierwszy pewny krok.Za nim poszedł kolejny i jeszcze jeden.W końcu,znalazłam się w niej cała.Panował tam na ogół mrok,co mi szczerze przeszkadzało.Jaskinia była szeroka,miała kilka korytarzy.Udałam się jednym z nich i szybko dotarło do mnie,że jednak ta droga nie jest poprawna.Głównie,kiedy oberwałam o ścianę.Szybko się jednak podniosłam i obrałam kolejny kierunek.Przeszłam ich chyba jeszcze trzy,nim znalazłam właściwe wejście,akurat pierwsze.
To przejście,zaprowadziło mnie do szeroko otwartej przestrzeni,gdzie większość miejsca i tak zajmowały legowiska z trawy,oraz różnorakie kamienie,różnej wielkości.Wyglądało to pięknie,kiedy oświetlała je garstka światła.Aż miałam ochotę się na chwile zdżemnąć.Bo w sumie,czemu nie? Podeszłam więc do jednego z nich,akurat tego,pomiędzy ciemnością a światłem,po czym wygodnie się ułożyłam.Po chwili,porwał mnie sen.
Na szczęście,obudziłam się od razu,kiedy usłyszałam głosy i kroki.Po chwili,dotarła do mnie świadomość.Od razu,ukryłam się w jednej że szczelin,modląc się,żeby mnie nie dostrzegli,a co gorsza,nie poczuli.Po głosach i ciężkości kroków,dotarło do mnie,że to lwy.Na moje nieszczęście,dziewiątka lwów,o różnych kolorach futer,weszła do tego samego "pomieszczenia",co ja.Wyjrzałam na chwile,żeby upewnić się,z kim mam do czynienia.Wyglądali na dość masywnych i do tego,znających swoje miejsce w stadzie.A ja też je znałam.Puki nie stanę się nastolatką i nie zawarczę o pozycję,będę tylko "nędzną" kępą sierści,którą w każdej chwili można zabić.Byłam pewna,że mnie zabiją,nawet bez wzruszenia,czy zawachania.Wcisnęłam się więc jeszcze głębiej w szczelinę,modląc się do Haya,żeby mnie oszczędzili.
Narrator
-Czujecie to?-spytał jeden z nich,upuszczając na ziemię góralka,którego dzisiaj złapał na obiad
-Tak..twój smród kretynie!
-Nie obrażaj mnie,Mabaya*! Sam nie pachniesz fiołkami!
-Zamknijcie się idioci!-warknął jeden tak przerażliwie,że tamci od razu,postawili po sobie uszy.-Kto szmiałby wkroczyć do tej jaskini! Nikt nie byłby tak głupi!
-Może..ale ja naprawdę coś czuję,Mwana!
-Ja..z resztą też,-odezwał się kolejny lew
Mwana,od razu zaczął wąchać i także coś poczuł.Wystawił pazury,po czym zaczął chodzić po jaskini,coraz bardziej zmierzając do celu,chodź tego nie wiedział.Zapach był tak lekki,że łatwo mógłby zniknąć i rozmyć się w powietrzu.Lew jednak,zdążył go wyniuchać.Podszedł do jednego z legowisk,po czym uważnie je obwąchał.
-Tu ktoś był,-warknął,-i czuję,że wcale z tąt nie odszedł..
*Mabaya-zło
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał
1.Czy znajdą Uasi?
Dom-to określenie,ma wiele znaczeń.Dla jednych,może oznaczać ono ciepło,miejsce do którego zawsze będzie chciało się wracać.Dla innych,po prostu miejsce narodzin.Moim domem,jest miejsce,do którego żadko dociera światło,gdzie o mały kawałek mięsa,toczy się walka na śmierć i życie.To jest mój dom.Jestem wygnańcem,chodź wcale nic złego nie uczyniłam.Mam przynajmniej takie szczęście,że moja matka,mimo iż wiele razy,mnie wyśmiewała i poniżała,broni mnie.W końcu,jestem jej jedynym dzieckiem.
Zmrużyłam oczy,po czym spojrzałam na mamę.Właśnie myła łapę,lecz kiedy dostrzegła mój wzrok,na chwile zaprzestała tych czynności.Ale tu chyba nie chodziło o moje spojrzenie,tylko sam mój widok.Miałam zaś,zawsze czekać na nią w jaskini i nigdy nie wychodzić.Kiedy jednak,ja tak już nie mogę! Ile można siedzieć w ciemności,tylko leżeć,jeść i pokazywać się ze złej strony.Dlatego,wyszłam dzisiaj za mamą,po posiłku w postaci myszy.
-Co ty tutaj robisz?-spytała
-Ja tylko..
-Grrr,nigdy nie możesz się jąkać! Wróg wykorzysta to za słabość,-wyprostowała się,po czym spojrzała w stronę odledłej granicy.Także tam spojrzałam,lecz dostrzegłam tylko drzewa.Tworzyły one las,w którym kryli się strażnicy.
Mama westchnęła.
-Przejdź się,nie chce cię widzieć do wieczora,-powiedziała niby sucho,ale coś wyczułam w jej głosie i to raczej nie była obojętność.Kiwnęłam głową,po czym odbiegłam od jaskini.Czułam jeszcze przez pewien czas wzrok matki na sobie,po chwili to uczucie jednak zniknęło,a ja znalazłam się przed wodopojem.
Nad wodopojem,było sporo lwic i lwów,ukryłam się więc za kamieniem.Wrodzony spryt,pozwolił mi jednak szybko wymyślić strategie i oto ja,ciekawskie i wrednawe lwiątko,znające wszelkiego rodzaju sarkazmy,ruszyłam pewnie w stronę wody.Nie była może czysta,ale napewno dała radę,zaspokoić pragnienie.Wzięłam kilka łyków i jak się domyśliłam,wszyscy spojrzeli w moją stronę.Pozostałam jednak niedotknięta,wyprostowana.Pomału zaczęłam odchodzić,kiedy nagle,drogę zagrodziła mi lwica.
-A ty gdzie się wybierasz mała pchło?
-W przeciwięstwie do ciebie,nie posiadam pcheł,-odwarknęłam z chytrym uśmieszkiem,-a to gdzie się wybieram,to nie twoja sprawa,więc lepiej rusz swój wielki tyłek z drogi!
-Bo co mi zrobisz?!-lwica wysunęła pazury i kły.Pozostało mi tylko warczeć,bo co innego miałam robić.Mama mnie nauczyła,by nigdy,ale to nigdy,nie okazywać strachu.Stałam więc nieugięta,wciąż pozostawając w poprzedniej pozycji.Lwica jednak nieodpuszczała i dopiero wark białego lwa,wyrwał ją z chęci,zabicia mnie,chodź wiem,że i tak pozostała jej na to ochota.Owy lew,zmierzył nas obie wzrokiem,lecz pozostał na niej.
-Zostaw to coś,jeśli będzie się włuczyć w nocy i tak zginie,po co masz sobie brudzić pazurki,siostrzyczko?
Na tym poprzestali,ale miałam ochotę,rozszarpać im obojgu gardła.Powstrzymałam się jednak i pozostałam na warknięciu.Ruszyłam w stronę przeciwną od tej,gdzie znajdował się wodopój.
Mijając blisko drzewa,przeszły mnie ciarki.Wiał z tej strony zimny wiatr,a zapachy soczystej zwierzyny,czułam z daleka.Pewnie strażnicy,robią sobie przerwę na obiad.Sama bym coś zjadła..Mysz mi widać nie wystarczyła.Rozejrzałam się po bokach,ale nic nie dostrzegłam.Nie raz miałam pusty żołądek,tak więc,nie przejmując się tym,ruszyłam do przodku.
Przeszłam większość trasy,ukrywając się.Ach,gdybym mogła być tak silna jak mama,potrafiłabym dobrowadzić każdego do okazywania mi szacunku.Mam nadzieję,że szybko urosnę.
Przyszpieszyłam,kiedy na choryzoncie,dostrzegłam Czarne Skały.Zawsze ciekawiło mnie to miejsce.Zatrzymałam się jednak przed wejściem do jednej,uwaznie obwąchując powietrze.Czułam zapach lwów.Nie przejęłam się tym zbytnio i postawiłam pierwszy pewny krok.Za nim poszedł kolejny i jeszcze jeden.W końcu,znalazłam się w niej cała.Panował tam na ogół mrok,co mi szczerze przeszkadzało.Jaskinia była szeroka,miała kilka korytarzy.Udałam się jednym z nich i szybko dotarło do mnie,że jednak ta droga nie jest poprawna.Głównie,kiedy oberwałam o ścianę.Szybko się jednak podniosłam i obrałam kolejny kierunek.Przeszłam ich chyba jeszcze trzy,nim znalazłam właściwe wejście,akurat pierwsze.
To przejście,zaprowadziło mnie do szeroko otwartej przestrzeni,gdzie większość miejsca i tak zajmowały legowiska z trawy,oraz różnorakie kamienie,różnej wielkości.Wyglądało to pięknie,kiedy oświetlała je garstka światła.Aż miałam ochotę się na chwile zdżemnąć.Bo w sumie,czemu nie? Podeszłam więc do jednego z nich,akurat tego,pomiędzy ciemnością a światłem,po czym wygodnie się ułożyłam.Po chwili,porwał mnie sen.
Na szczęście,obudziłam się od razu,kiedy usłyszałam głosy i kroki.Po chwili,dotarła do mnie świadomość.Od razu,ukryłam się w jednej że szczelin,modląc się,żeby mnie nie dostrzegli,a co gorsza,nie poczuli.Po głosach i ciężkości kroków,dotarło do mnie,że to lwy.Na moje nieszczęście,dziewiątka lwów,o różnych kolorach futer,weszła do tego samego "pomieszczenia",co ja.Wyjrzałam na chwile,żeby upewnić się,z kim mam do czynienia.Wyglądali na dość masywnych i do tego,znających swoje miejsce w stadzie.A ja też je znałam.Puki nie stanę się nastolatką i nie zawarczę o pozycję,będę tylko "nędzną" kępą sierści,którą w każdej chwili można zabić.Byłam pewna,że mnie zabiją,nawet bez wzruszenia,czy zawachania.Wcisnęłam się więc jeszcze głębiej w szczelinę,modląc się do Haya,żeby mnie oszczędzili.
Narrator
-Czujecie to?-spytał jeden z nich,upuszczając na ziemię góralka,którego dzisiaj złapał na obiad
-Tak..twój smród kretynie!
-Nie obrażaj mnie,Mabaya*! Sam nie pachniesz fiołkami!
-Zamknijcie się idioci!-warknął jeden tak przerażliwie,że tamci od razu,postawili po sobie uszy.-Kto szmiałby wkroczyć do tej jaskini! Nikt nie byłby tak głupi!
-Może..ale ja naprawdę coś czuję,Mwana!
-Ja..z resztą też,-odezwał się kolejny lew
Mwana,od razu zaczął wąchać i także coś poczuł.Wystawił pazury,po czym zaczął chodzić po jaskini,coraz bardziej zmierzając do celu,chodź tego nie wiedział.Zapach był tak lekki,że łatwo mógłby zniknąć i rozmyć się w powietrzu.Lew jednak,zdążył go wyniuchać.Podszedł do jednego z legowisk,po czym uważnie je obwąchał.
-Tu ktoś był,-warknął,-i czuję,że wcale z tąt nie odszedł..
*Mabaya-zło
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał
1.Czy znajdą Uasi?
#2 /Krąg..no właśnie,czego?/
Kolejne lew,padł bezwładnie na ziemie,przyciśnięty do niej wielką łapą.Wiercił się,gdyż pomału nie mógł oddychać,czekoladowy lew,nie miał jednak zamiaru go puścić.Mwana,zbliżył się do kumpla i lwa,który właśnie walczył,by się wydostać.Warknął przeraźliwie,po czym zbliżył głowę bliżej leżącego.
-Nigdy więcej,nie waż się uważać za silniejszego ode mnie!-wystawił pazury i z całej siły,walnął lwa w policzek.Ten tylko syknął,bo co innego miał zrobić,nie mógł się ruszyć,a co za tym idzie,bronić.Mwana,zadał jeszcze trzy ciosy,po czym wraz z czekoladowych,oddalili się znacznie od leżącego.
Szli przez znany im teren,z wysoko uniesioną głową.
-Naprawdę ci się sprzeciwstawił?-spytał z niedowierzaniem czekoladowy
-Przecież mówiłem!-warknął brązowy,-wielu takich chodzi,ale to dobrze..
Czekoladowy lew,spojrzał na Mwanę ,że zdziwieniem
-..bo inaczej nie było by zabawy,-zaśmiał się brązowy
Szli jeszcze trochę,zatrzymując się dopiero,przed wodopojem.Na szczęście,nikogo przy nim nie było.Dwójka lwów podeszła do niego i ochoczo,zaczęła pić wodę.
-Dobra,idę..-powiedział tylko Mwana,po czym zaczął się kierować w zupełnie inną stronę,niż przyszedł.Czekoladowy,nie chciał pytać gdzie idzie.Znaczy,był ciekawy,ale wiedział,że takie pytanie,może się zakończyć dla niego uderzeniem w policzek.Westchnął więc,po czym udał się w stronę Czarnych Skał.
W tym czasie,Mwana przemierzył już dawno,większość trasy.Pod jego łapami,znalazło się już kilka małych kamyczków,ale nie zważał na ból,właściwie to się z niego cieszył.Słońce,nie docierało na Mroczną Ziemię,może tylko od czasu do czasu małe promyki słońca.Lew zmrużył oczy,zatrzymał się na chwile,po czym przyspieszył kroku,był bliżej celu.
Szybko przystanął,oraz wyrównał oddech.Przycupnął,po czym zaczął się stradać w stronę gryzonia,który stał mu na przeciw.Wysunął pazury,łapy przylegały idealnie do ziemi.Obnażył kły,po czym posuwał się coraz bliżej celu.Kiedy był już wystarczająco blisko myszy,skoczył na nią,tym samym doprowadzając ją do śmierci.Uśmiechnął się szyderczo,po czym wziął pożądny kęs posiłku,po nim nastąpił kolejny i tym samym,zakończył posiłek.Pomlaskał chwile,rozglądając się do okoła.Kiedy zobaczył duży kamień,podbiegł do niego,po czym zajął miejsce na jego górze.Ułożył się wygodnie i nawet nie poczuł,kiedy zabrał go sen.
***
Shetani,przeciągnęła się wygodnie,po czym odwróciła się na drugi bok.Leżała na podwyżu,które było symbolem tej wielkiej jaskini.To właśnie na nim,Kesho wydawał rozkazy.Teraz,było tylko legowiskiem,pokrytym trawą.W koncie,leżał świerzo upolowany ptak.Domyśliła się,że był to ten,którego upolowała przed wschodem słońca,kiedy jeszcze się dobrze czuła.Teraz,bolał ją strasznie brzuch,ale to ignorowała.Wiedziała otóż,co jej dolega.Wiedziała i widziała.Poczuła,że to nie długo nastąpi.Umyła więc starannie swoje dotąd brudne futro,po czym położyła się w najciemniejszym koncie jaskini.
Trochę czasu później,dostała pierwszego skurczu.Za nim poszedł drugi,a następnie,poczuła,że zaczyna rodzić.Nigdy nie przyjmowała porodu,to było jej pierwsza niechciana ciąża.Kiedy dowiedziała się,że jest w ciąży,z początku miała ochotę płakać,co jej się nie zdarzało,a potem..zabić każdego kogo spotka na swojej drodze.Uspokoiła się jednak i nie powiadamiając o tym ojca dziecka-Mwany,ruszyła do jaskini.W niej,spędzała większość swojego czasu od tej wiadomości.A dzisiaj,bez niczyjej pomocy,miała wydać na świat potomka.
Skurcze zmoczniły się,próbowała więc się wyluzować,podobnie mięśnie.Syknęła z bólu,kiedy poczuła najgorszy skurcz.To już..
***
Nie tylko Shetani,tego dnia rodziła.Lwica Mlezi*,także wydawała na świat potomka.Ta jednak,mogła liczyć na pomoc matki.Vita*,była surową lwicą,nikogo nie pozostawiała przy życiu,kto jej podskoczył.Jednka,z całego serca,kochała swoją córkę.W prawdzie,tylko ona jej pozostała,kiedy to jej syn zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.Od początku,nie była za tym,żeby związała się z czarnym lwem,zaprzyjaźnionym i pomagającemu Mwanie.Mlezi,kochała jednak szczerze Kivuliego*,a także była pewna,że szczerze pokocha ich dziecko.Właśnie w chwili,kiedy ból ustał,mogła w spokoju,spojrzeć na swoje dziecko.Umyła go,po czym spojrzała z uśmiechem na matkę.Mały miał jej oczy,niebieskoszare,futro natomiast odziedziczył po ojcu.
Vita mruknęła w zamyśleniu.
-Jest dość duży jak na noworodka,będą jeszcze z niego lwy
-Wiem o tym matko,będzie też z niego,idealny władca Lwiej..
-Ciii! Zamilcz!-warknęła Vita,-nikt nie może wiedzieć o tym! ściany mają uszy pamiętaj!
-Dobrze,matko
Kiedy Vita opuściła jaskinię,Mlezi mogła w spokoju podziwiać syna.Nie był jej pierwszym dzieckiem i napewno nie ostatnim.Miała kiedyś dwie córki,jednak zginęły,zabite przez ich ojca.Teraz,miała wymarzonego syna i modliła się do..nie miała kogo.Nikt na Mrocznej Ziemi,nie wierzył w Duchy Przodków.Śmiali się z nich.Wierzyli,że po śmierci,ich dusze się odradzają w ciemnej armi.
-Nazwę cię Kifo,-polizała syna po łebku,po czym wyjrzała wzrokiem z jaskini.Było już ciemno,a właśnie w najgorszym stadium ciemności,po dworze chodzili..ci najgorsi.Jej matka,także wtedy chodziła i jak jej tłumaczyła,nie raz zabijała włuczących się nocą.Czy była to bajka dla dzieci? Może tak,może nie.Mlezi nie zamierzała tego sprawdzać.Złapała syna za kark,po czym cofnęła się znacząco pod samą ścianę.Otuliła go solidnie w łapach,co spowodowało,że szybko zasnął.Ona nie zamierzała spać,wolała czuwać.
***
Mwana,otworzył oczy,gdy poczuł,że ktoś go dźgnął łapą.Spojrzał na winowajce.Był to młodszy lew,może gdzieś nastolatek.Skulił po sobie uszy,po czym przepraszająco spojrzał na lwa.Normalnie,Mwana by zabił "łatwy cel",w tej jednak chwili,nie miał ochoty na rozlew krwi.Ale mogło się to jeszcze zmienić..
-Czego chcesz?!
-Ja-ja...mam wiadomość,że Shetani,urodziła dzisiaj...lwiątko,-jąkał się nastolatek.Kiedy tylko wydusił z siebie te słowa,zaczął uciekać od miejsca,gdzie przebywał brązowy.Mwana,zamyślił się przerażliwie.W jego głowie buszowało milony pytań.W końcu,zacisnął zęby,po czym powolnym krokiem,ruszył w stronę jaskini lwicy.
To nie było jego pierwsze dziecko.Miał ich już trzynastkę.Z tego co pamiętał,dziesiątkę synów,a reszte córek.Dwójkę córek,miał nawet z Mlezi,córką Vity-lwicy,którą bardzo dobrze znał.Walczył z nią nie raz.To właśnie ona,warczała zajadle,kiedy brał jej wnuczki.Nie chciał być ojcem,nie chciał i tyle.Nienawidził tego.Kiedy tylko,jakaś z jego "partnerek",urodziła mu lwiątko,zabierał je od matki,po czym zabierał je nad wodopój.Na samym początku,zabijał je,po czym wrzucał ich małe ciałka do wodopoju.Robił to wielokrotnie i wiedział,że musi postąpić tak i tym razem.
Kiedy dotarł już do jaskini Shetani,z ciężko bijącym sercem,wszedł do środka.Nie wiedział czego się spodziewać.Kiedy znalazł się w środku jaskini,dojrzał w koncie lwice.Shetani widząc lwa,lekko się uśmiechnęła,lecz po chwili,ten uśmiech szedł z jej pyska.Brązowy zbliżył się do niej szybkim krokiem.Spojrzał w jej łapy,gdzie z wielkim uśmiechem,brązowa lwiczka wpatrywała się w niego jasnoniebieskimi oczami.Była bardzo drobna,co mu się nie specjalnie podobało.
Hej! Mam nadzieję,że rozdział 2 się spodobał c:
*Mlezi-opiekun
*Vita-bitwa
*Kivuli-cień
*Kifo-śmierć
*Kuua-zabij
*Uasi-bunt
1.Jaki ruch wykona Mwana,czy Uasi przeżyję?
-Nigdy więcej,nie waż się uważać za silniejszego ode mnie!-wystawił pazury i z całej siły,walnął lwa w policzek.Ten tylko syknął,bo co innego miał zrobić,nie mógł się ruszyć,a co za tym idzie,bronić.Mwana,zadał jeszcze trzy ciosy,po czym wraz z czekoladowych,oddalili się znacznie od leżącego.
Szli przez znany im teren,z wysoko uniesioną głową.
-Naprawdę ci się sprzeciwstawił?-spytał z niedowierzaniem czekoladowy
-Przecież mówiłem!-warknął brązowy,-wielu takich chodzi,ale to dobrze..
Czekoladowy lew,spojrzał na Mwanę ,że zdziwieniem
-..bo inaczej nie było by zabawy,-zaśmiał się brązowy
Szli jeszcze trochę,zatrzymując się dopiero,przed wodopojem.Na szczęście,nikogo przy nim nie było.Dwójka lwów podeszła do niego i ochoczo,zaczęła pić wodę.
-Dobra,idę..-powiedział tylko Mwana,po czym zaczął się kierować w zupełnie inną stronę,niż przyszedł.Czekoladowy,nie chciał pytać gdzie idzie.Znaczy,był ciekawy,ale wiedział,że takie pytanie,może się zakończyć dla niego uderzeniem w policzek.Westchnął więc,po czym udał się w stronę Czarnych Skał.
W tym czasie,Mwana przemierzył już dawno,większość trasy.Pod jego łapami,znalazło się już kilka małych kamyczków,ale nie zważał na ból,właściwie to się z niego cieszył.Słońce,nie docierało na Mroczną Ziemię,może tylko od czasu do czasu małe promyki słońca.Lew zmrużył oczy,zatrzymał się na chwile,po czym przyspieszył kroku,był bliżej celu.
Szybko przystanął,oraz wyrównał oddech.Przycupnął,po czym zaczął się stradać w stronę gryzonia,który stał mu na przeciw.Wysunął pazury,łapy przylegały idealnie do ziemi.Obnażył kły,po czym posuwał się coraz bliżej celu.Kiedy był już wystarczająco blisko myszy,skoczył na nią,tym samym doprowadzając ją do śmierci.Uśmiechnął się szyderczo,po czym wziął pożądny kęs posiłku,po nim nastąpił kolejny i tym samym,zakończył posiłek.Pomlaskał chwile,rozglądając się do okoła.Kiedy zobaczył duży kamień,podbiegł do niego,po czym zajął miejsce na jego górze.Ułożył się wygodnie i nawet nie poczuł,kiedy zabrał go sen.
***
Shetani,przeciągnęła się wygodnie,po czym odwróciła się na drugi bok.Leżała na podwyżu,które było symbolem tej wielkiej jaskini.To właśnie na nim,Kesho wydawał rozkazy.Teraz,było tylko legowiskiem,pokrytym trawą.W koncie,leżał świerzo upolowany ptak.Domyśliła się,że był to ten,którego upolowała przed wschodem słońca,kiedy jeszcze się dobrze czuła.Teraz,bolał ją strasznie brzuch,ale to ignorowała.Wiedziała otóż,co jej dolega.Wiedziała i widziała.Poczuła,że to nie długo nastąpi.Umyła więc starannie swoje dotąd brudne futro,po czym położyła się w najciemniejszym koncie jaskini.
Trochę czasu później,dostała pierwszego skurczu.Za nim poszedł drugi,a następnie,poczuła,że zaczyna rodzić.Nigdy nie przyjmowała porodu,to było jej pierwsza niechciana ciąża.Kiedy dowiedziała się,że jest w ciąży,z początku miała ochotę płakać,co jej się nie zdarzało,a potem..zabić każdego kogo spotka na swojej drodze.Uspokoiła się jednak i nie powiadamiając o tym ojca dziecka-Mwany,ruszyła do jaskini.W niej,spędzała większość swojego czasu od tej wiadomości.A dzisiaj,bez niczyjej pomocy,miała wydać na świat potomka.
Skurcze zmoczniły się,próbowała więc się wyluzować,podobnie mięśnie.Syknęła z bólu,kiedy poczuła najgorszy skurcz.To już..
***
Nie tylko Shetani,tego dnia rodziła.Lwica Mlezi*,także wydawała na świat potomka.Ta jednak,mogła liczyć na pomoc matki.Vita*,była surową lwicą,nikogo nie pozostawiała przy życiu,kto jej podskoczył.Jednka,z całego serca,kochała swoją córkę.W prawdzie,tylko ona jej pozostała,kiedy to jej syn zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.Od początku,nie była za tym,żeby związała się z czarnym lwem,zaprzyjaźnionym i pomagającemu Mwanie.Mlezi,kochała jednak szczerze Kivuliego*,a także była pewna,że szczerze pokocha ich dziecko.Właśnie w chwili,kiedy ból ustał,mogła w spokoju,spojrzeć na swoje dziecko.Umyła go,po czym spojrzała z uśmiechem na matkę.Mały miał jej oczy,niebieskoszare,futro natomiast odziedziczył po ojcu.
Vita mruknęła w zamyśleniu.
-Jest dość duży jak na noworodka,będą jeszcze z niego lwy
-Wiem o tym matko,będzie też z niego,idealny władca Lwiej..
-Ciii! Zamilcz!-warknęła Vita,-nikt nie może wiedzieć o tym! ściany mają uszy pamiętaj!
-Dobrze,matko
Kiedy Vita opuściła jaskinię,Mlezi mogła w spokoju podziwiać syna.Nie był jej pierwszym dzieckiem i napewno nie ostatnim.Miała kiedyś dwie córki,jednak zginęły,zabite przez ich ojca.Teraz,miała wymarzonego syna i modliła się do..nie miała kogo.Nikt na Mrocznej Ziemi,nie wierzył w Duchy Przodków.Śmiali się z nich.Wierzyli,że po śmierci,ich dusze się odradzają w ciemnej armi.
-Nazwę cię Kifo,-polizała syna po łebku,po czym wyjrzała wzrokiem z jaskini.Było już ciemno,a właśnie w najgorszym stadium ciemności,po dworze chodzili..ci najgorsi.Jej matka,także wtedy chodziła i jak jej tłumaczyła,nie raz zabijała włuczących się nocą.Czy była to bajka dla dzieci? Może tak,może nie.Mlezi nie zamierzała tego sprawdzać.Złapała syna za kark,po czym cofnęła się znacząco pod samą ścianę.Otuliła go solidnie w łapach,co spowodowało,że szybko zasnął.Ona nie zamierzała spać,wolała czuwać.
***
Mwana,otworzył oczy,gdy poczuł,że ktoś go dźgnął łapą.Spojrzał na winowajce.Był to młodszy lew,może gdzieś nastolatek.Skulił po sobie uszy,po czym przepraszająco spojrzał na lwa.Normalnie,Mwana by zabił "łatwy cel",w tej jednak chwili,nie miał ochoty na rozlew krwi.Ale mogło się to jeszcze zmienić..
-Czego chcesz?!
-Ja-ja...mam wiadomość,że Shetani,urodziła dzisiaj...lwiątko,-jąkał się nastolatek.Kiedy tylko wydusił z siebie te słowa,zaczął uciekać od miejsca,gdzie przebywał brązowy.Mwana,zamyślił się przerażliwie.W jego głowie buszowało milony pytań.W końcu,zacisnął zęby,po czym powolnym krokiem,ruszył w stronę jaskini lwicy.
To nie było jego pierwsze dziecko.Miał ich już trzynastkę.Z tego co pamiętał,dziesiątkę synów,a reszte córek.Dwójkę córek,miał nawet z Mlezi,córką Vity-lwicy,którą bardzo dobrze znał.Walczył z nią nie raz.To właśnie ona,warczała zajadle,kiedy brał jej wnuczki.Nie chciał być ojcem,nie chciał i tyle.Nienawidził tego.Kiedy tylko,jakaś z jego "partnerek",urodziła mu lwiątko,zabierał je od matki,po czym zabierał je nad wodopój.Na samym początku,zabijał je,po czym wrzucał ich małe ciałka do wodopoju.Robił to wielokrotnie i wiedział,że musi postąpić tak i tym razem.
Kiedy dotarł już do jaskini Shetani,z ciężko bijącym sercem,wszedł do środka.Nie wiedział czego się spodziewać.Kiedy znalazł się w środku jaskini,dojrzał w koncie lwice.Shetani widząc lwa,lekko się uśmiechnęła,lecz po chwili,ten uśmiech szedł z jej pyska.Brązowy zbliżył się do niej szybkim krokiem.Spojrzał w jej łapy,gdzie z wielkim uśmiechem,brązowa lwiczka wpatrywała się w niego jasnoniebieskimi oczami.Była bardzo drobna,co mu się nie specjalnie podobało.
-Nie mówiłaś,że jesteś w ciąży,Shetani,-odezwał się w końcu lew
-To było nieistotne,widzisz przecie,że jest do nas podobna,-odparła lwica
-Mhm..może i jest,-syknął,-ale to nie zmienia faktu,że jest słaba! Nie przeżyje nawet pięciu minut,poza twoimi łapami!,-warknął,-daj mi ją!
-Co zamierzasz z nią zrobić?-spytała bez emocji lwica
-To co z jej rodzeństwem,zabiję i utopię.I tak,długo by nie przeżyła!
Lew wyszczerzył kły,co przeraziło lwiczkę.Schylił się,żeby wziąść ją w zęby.Zamiast tego,został odepnięty.Spojrzał zdezorientowany na brązową.
-Co to ma znaczyć? Daj mi tą małą pokrakę!
-Nie dam!-zasłoniła ją łapą,-Także nie jestem zadowolona z tego,że jest taka drobna! Także,nie chciałam mieć dziecka,ale wiem jedno! To krew z mojej krwi i nie dam ci jej zabić! Sama ją wykarmie!
-I tak,prędzej czy później zginie,-warknął,po czym spojrzał ostatni raz na lwiczkę i wyszedł z jaskini.Jego i Shetani drogi,rozeszły się raz na zawsze.Lwica nie zamierzała dać po sobie znać,że jest jej z tym źle.Spojrzała na ciemnobrązową.Miała po niej oczy,co jej najbardziej pasowało.
-Mroczna Ziemia,to okrutne miejsce,-odparła surowo,-każdego dnia walczymy tu o życie.Postaram się ci pomóc,wykarmie cię,ale resztą..ty się musisz zająć.Musisz mieć najwyższą rangę i stać się najokrutniejsza.Tylko w ten sposób,dasz radę!
Lwiczka ziewnęła,po czym zmrużonymi oczkami,dalej wpatrywała się w matkę.
-Eh!-przewróciła oczami Shetani,-trzeba cię jakoś nazwać..może by tak Kisasi? Nie.Może Kuua*? Nie.Wiem!.. Uasi* ,to zdecydowanie do ciebie pasuję.
Brązowa ziewnęła,po czym wraz z lwiczką,zasnęły.
***
Mwana,chodził niespokojnie po jaskini,gdyby ktoś wszedł mu teraz w drogę,mógły tego nie przeżyć.Te nerwy,nie dały mu myśleć.Wybiegł z Czarnej jaskini,po czym podążył tropem sawanny.Wszedł do jaskini Shetani,bez zapowiedzi,po czym powolnym krokiem,ruszył w stronę lwicy i lwiątka.Chwycił swoją córkę w zęby,po czym je mocniej zacisnął.Lwiczka pisnęła,co prawie obudziło Shetani.No właśnie..prawie.Jeden ruch,mógł teraz przekreślić życie Uasi,a lew doskonale wiedział,jaki będzie ten ruch.
Hej! Mam nadzieję,że rozdział 2 się spodobał c:
*Mlezi-opiekun
*Vita-bitwa
*Kivuli-cień
*Kifo-śmierć
*Kuua-zabij
*Uasi-bunt
1.Jaki ruch wykona Mwana,czy Uasi przeżyję?
czwartek, 17 sierpnia 2017
#1 /Jak to się zaczęło/
Mroczna Ziemia.Istaniała właściwie od zawsza.Była jednak tak legendalna,jak to,że surykatki nauczyły się latać,po czym dotknęły księżyca.Stała się znana,dopiero wówczas,kiedy Król Ziemi Kisasi*,zesłał tu pierwszych wygnańców.Od tego czasu,wszystkie ziemi poszły w ślad za nim.Wysyłali jednak najokrutniejszych.
Mieszkający tam lew Haya*,zapragnął zmienić swój los.Zebrał więc wszystkich mrocznoziemców,po czym wyruszył z nimi,na podbój Lwiej Ziemi.Oczywiście,przegrali,a Haya zginął na polu walki.Mrocznoziemcy,przez długi czas,opłakiwali swojego prywódcze,a Legenda o Wielkim Królu Hayu*,stała się tam znana.Zwiększyły się także patrole straży,co zaskutkowało większym okruciężtwem,wśród tam mieszkającym lwów.Mogły nawet łamać sobie nawzajem kości,byle żeby tylko ten drugi cierpiał.Zabierali sobie jedzenie,doprowadzali siebie do śmieci.Innym słowem,byli gotowi zrobić wszystko,byle przeżyć,oraz zobaczyć cierpienie drugiego.
Kolejnym lwem,który zapragnął coś zmienić,okazał się wojownik Kesho*.Bez strachu,czy nawet zawachania,zabił on strażników,patrolujących granice.Poległ jednak,podobnie jak jego poprzednik.Następca jego,objawił się po śmierci czarnego lwa.
Był nim Huruma*.Przez większość życia,pomagał stadu,by regenerowali siły i jak sam powtarzał:Robię to tylko dla siebie
Zaatakował pewnej nocy,mieszkające na pustynni zwierzęta.Zabił prawie całą pustynnie,kiedy strażnicy,odużeni pyłem,spali jak zabici.Przez niego,Krąg Życia,znacznie ucierpiał.To właśnie on,wymyślił Krąg Śmierci.Zajmował się także ziołami,dzięki czemu,zdołał uśpić strażników.Kiedy następnego dnia,ci się obudzili,byli w szoku,co się wydarzyło.Huruma powtarzał swoje czyny wielokrotnie,coraz bardziej zbliżając się do Lwiej Ziemi,kiedy nagle straszliwie zachorował.Choroba zabrała go z tego świata.Jego córka,Kuiba*,postanowiła pomścić ojca.Była to także pierwsza,której udało się wydostać z Mrocznej Ziemi.Wraz z synem,ruszyła na Złą Ziemię.Niestety,została w znanym uwcześnie kanionie,zabita.Jej syn jednak przeżył i jak dowiedziało się później stado,zbliżył się do córki Simby,czym wszedł na miejsce,następnego króla.
Tak to właśnie,Mroczna Ziemia,przez wiele pokoleń,nie zmieniała niczego.Wciąż panowały tu okrutne zasady,oraz charaktery.Wciąż pozostały te same tradycje,jak naprzykład walki lwów i lwic,o dominację nad stadem.Stado Mrocznoziemców,powiększało się,jak i malało.
Stado Mrocznoziemców,inaczej nazywane Kivuli kundi*,było jednak żżyte ze sobą.Gdy ktoś,kto nie jest wygnańcem,zabijał jego mieszkańca,całe stado jak jeden mąż,rzucało się na niego.Powstawały sojusze,drużyny.Jednak dalej,każdy myślał o sobie.
Istatniała jednak miłość.To mało coś,co żadko się pojawiało.Niektórzy,wiązali się z przymusu,lub żeby mieć więcej szans na przeżycie.U niektórych jednak,była to decyzja prosto z kitu midundo* jak nazywali serce.Właśnie to,można powiedzieć nie dotyczyło Mwany*.W jego sercu,nie było miejsa na miłość,nie wierzył w nią,nienawidził jej.
Co prawda,związywał się z różnymi lwicami,ale to tylko dla jednego,czego chyba nie muszę wyjaśniać.Wszyscy oddawali mu szacunek,bo był najpotężniejszym i największym lwem w stadzie.Bali się go,szanowali,unikali,oddawali mu jedzenie(tylko wtedy,kiedy tego żądał,lub chcieli zachować się przy życiu).Miał także kumpli,którzy według niego,byli tylko nędzną kupą futra,która mu pomaga.Jak kazał,zabijali,lub co żadko się zdarzało,oszczędzali.To dzięki ich pomocy,zdobył największą jaskinię,dawniej zamieszkującego Kesha.Było to trudne,ale w końcu wykonalne.Nie mieszkał jednak w niej,wolał mieszkać na Czarnych Skałach z kumplami.Jaskinię oddał lwicy,która najbardziej go zachwyciła.Nie tylko pięknem oczu,futra,ale także charakterem.Była tak jak on,pokarana przez los,okrutna.
Tylko jej,zdradził,że rodzice go pozucili na rzeż hieną,ale uratował go jeden ze strażników.Dorastał daleko od tego miejsca,jako nastolatek jednak,sprawiał wiele kłopotów.W końcu,nieumyślnie,zabił księżniczkę,za co przez okrutnego,surowego i bardzo nadopiekuńczego króla,został zesłany tutaj.Postanowił więc zabijać,bo i tak miał taką opinię.Chrakter zmienił mu się z czasem,podobnie jak on cały wydoroślał,dalej pozostając okrutnym.
Shatani*,bo tak nazywała się lwica,także wiele mu opowiedziała,o tym,co ona przeżyła.Pomagała mu,zdobywać szacunek,jak i zabijać.Znała zasady tego życia,od czasu,kiedy tu trafiła.Wspólnie przez pewien czas,sobie pomagali.Brązowa,zakochała się nawet w zielonookim,ale pozostała z tym uczuciem w ukryciu.Wolała stać u jego boku,niż pokazywać słabość.
Tak właśnie toczyło się życie na Mrocznej Ziemi.Pewnego dnia jednak...
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się podobał
*Ziemia Kisasi-nie istatnieje,od pewnego czasu.Lwy zamieszkujące te ziemie dawniej,rozeszły się po świecie.
*Legenda o Wielkim Królu Hayu-najbardziej znana.Mówi o tym,że kiedy Hayu umierał,wyrosły mu demoniczne skrzydła,po czym porwał cień Króla Lwiej Ziemi i poleciał z nim do Ciemnej Strony Piekła.
*Haya-chodź
*Kesho-jutro
*Huruma-litość
*Kuiba-kraść
*Kivuli Kundi-Stado Cienia
*Kity midundo-coś co bije
*Mwana-syn
*Shetani-diabeł
Prolog
Kolejny dźwięk rozległ się po pustym kanionie.Susza unosiła się do okoła,a grzejące słońce nie pomagało biegnącej przez kanion lwicy.Ta jednak pomimo zmęczenia i ciągłego pragnienia nie mogła się zatrzymać.Po jej brązowym futrze,przeszła kolejna fala gorących promienni.W swojej głowie,wciąż słyszała ostatnie słowa,wypowiedziane przez króla Simbę.
Zostajesz wygnana na Mroczą Ziemię!!
Te słowa były gorsze niż śmierć.Każdy lew od małego lwiątka począwszy słyszał o tej ziemi.Właściwie,nie była to dokończa ziemia.Był to mały teren,za pustynią,otoczony gęstym lasem.Ziemia,po której tam chodziły wygnańcy,była sucha i twarda,deszcz pokazywał się tam rzadko.Wodopój,był tylko jeden,za to jaskiń,było multum.Czy byli szamani? A który by chciał,przez resztę życia użerać się z nieznośnymi i wrednymi lwami,pokaranymi przez los? Odpowiedź była jasna:Nikt.Tak więc,kiedy ktoś zachorował,od razu wiadome było co go czeka:śmierć.W lepszym przypadku,szybka i bezbolesna,w gorszym powolna i bolesna.Nie którym,udało się jej uniknąć i dalej żyć,walcząc o każdy dzień.
Jedzenia,było mało,głównie same gryzonie i ptaki.Zapytacie się pewnie,czemu więc nie mogli jej opuścić.Nie dało się.Strażnicy,całymi dniami,kryli się w lesie,a kiedy tylko nakryli kogoś na ucieczce z terenu,od razu go zabijali,bez cienia litości,nie patrząc czy to małe lwiątko,czy starszyzna.Na tej ziemi,znalazli się sami najgorsi,zesłani z różnych ziem.Najgorsza jednak była zasada,jaka tam panowała:
Życia i Śmierci
Brązowa,nie zamierzała tam trafić.To fakt,zabiła syna Simby,Kiona,ale to przecież on,skazał na ten sam czyn,jej przyjaciela z dzieciństwa.Hiene Janje.Mieli w sumie podobne charaktery,obojgu też żależało na władzy.Ale widać tak bywa w Kręgu Śmierci-jak to go nazywała.Nie przestrzegała zasad Kręgu Życia,dla niej liczył się tylko ten drugi,mroczniejszy,zupełnie jak ona.Miała instykt przywódczy,z którym nawet na krok się nie roztawała.To właśnie dzięki niemu,udało jej się obrać dobrą strategie,dzięki której z każdym krokiem,myśliła goniące ją lwy.
Byli to strażnicy,którzy mieli za zadanie,doprowadzić ją na Mroczną Ziemię,lub Ziemię Śmierci,z resztą..jak kto wolał.I tak,było tam tak samo,więc każda nazwa pasowała.
Oczy miała jasno niebieskie,niczym chmury,połączone z niebem.Odziedziczyła je po swojej matce,ojciec był wielkim wojowniku Złej Ziemi.Eh! Dalej nie mogła uwierzyć,że wybrał życie lwioziemca i nawet się nie sprzeciwił,kiedy to została wygnana na to cierpienie.
Nie miała ochoty,biec po gorącym piasku pustynie,skręciła więc.Miała wielką nadzieję,że zgubi w ten spospób przeciwnika.Niestety,myliła się.Po chwili,usłyszała głośne warknięcie i jeszcze wcześniej,ujrzała czarnego lwa.Warknęła,cofając się do tyłu.Tak jak on,wysunęła pazury,w każdej chwili,będąc gotowa do walki.Niestety,za nią,pojawiła się kolejna piątka strażników.Każdy potężnie zbudowany,warczał na nią zajadle.Na jednym z nim,siedział wściekle wyglądający ratel miodożerny.Bunga,przyjaciel Kiona.Na myśl o synie simby,uśmiechnęła się szyderczo.
-Witaj Bungo,co tak się czaisz,chcesz wyglądać na walecznego niczym lew? No cóż,Kionowi się to nie udało!
-Nie waż się nawet wymawiać jego imienia,Shetani!-odżekł,po czym zwrócił się do strażników,-brać ją!!
Od razu,odskoczyła,kiedy zaczeli się do niej zbliżać.Szukała wzrokiem,jakiejść ucieczki,lecz dobrze wiedziała,że jest tylko jedna,Musiała walczyć.Kiedy więc się na nią rzucili,nie pozostała dłużna.Drapała,gryzła,byle tylko dać radę.Jeden z nich,przycisnął jej twarz do ziemi,a po chwili,zablokował całe ciało.To był czysty znak,przegrała..
-Mroczna Ziemia czeka..-rzekł jeden z czarnych lwów,po czym razem z towarzyszami,zaczęli ją ciągnąć w stronę pustyni.
Hej! Prolog,myślę że mi wyszedł,chodź wiem,że krótki i wprowadziłam zbyt mało pościgów.Mam jednak nadzieję,że i tak wam przypadł do gustu ;)
Otwiera on zupełnie nową historię.Nie,od razu mówię,że ta lwica,nie jest główną bohaterką.Ją poznacie nie długo.
Pozdrawiam c:
Zostajesz wygnana na Mroczą Ziemię!!
Te słowa były gorsze niż śmierć.Każdy lew od małego lwiątka począwszy słyszał o tej ziemi.Właściwie,nie była to dokończa ziemia.Był to mały teren,za pustynią,otoczony gęstym lasem.Ziemia,po której tam chodziły wygnańcy,była sucha i twarda,deszcz pokazywał się tam rzadko.Wodopój,był tylko jeden,za to jaskiń,było multum.Czy byli szamani? A który by chciał,przez resztę życia użerać się z nieznośnymi i wrednymi lwami,pokaranymi przez los? Odpowiedź była jasna:Nikt.Tak więc,kiedy ktoś zachorował,od razu wiadome było co go czeka:śmierć.W lepszym przypadku,szybka i bezbolesna,w gorszym powolna i bolesna.Nie którym,udało się jej uniknąć i dalej żyć,walcząc o każdy dzień.
Jedzenia,było mało,głównie same gryzonie i ptaki.Zapytacie się pewnie,czemu więc nie mogli jej opuścić.Nie dało się.Strażnicy,całymi dniami,kryli się w lesie,a kiedy tylko nakryli kogoś na ucieczce z terenu,od razu go zabijali,bez cienia litości,nie patrząc czy to małe lwiątko,czy starszyzna.Na tej ziemi,znalazli się sami najgorsi,zesłani z różnych ziem.Najgorsza jednak była zasada,jaka tam panowała:
Życia i Śmierci
Brązowa,nie zamierzała tam trafić.To fakt,zabiła syna Simby,Kiona,ale to przecież on,skazał na ten sam czyn,jej przyjaciela z dzieciństwa.Hiene Janje.Mieli w sumie podobne charaktery,obojgu też żależało na władzy.Ale widać tak bywa w Kręgu Śmierci-jak to go nazywała.Nie przestrzegała zasad Kręgu Życia,dla niej liczył się tylko ten drugi,mroczniejszy,zupełnie jak ona.Miała instykt przywódczy,z którym nawet na krok się nie roztawała.To właśnie dzięki niemu,udało jej się obrać dobrą strategie,dzięki której z każdym krokiem,myśliła goniące ją lwy.
Byli to strażnicy,którzy mieli za zadanie,doprowadzić ją na Mroczną Ziemię,lub Ziemię Śmierci,z resztą..jak kto wolał.I tak,było tam tak samo,więc każda nazwa pasowała.
Oczy miała jasno niebieskie,niczym chmury,połączone z niebem.Odziedziczyła je po swojej matce,ojciec był wielkim wojowniku Złej Ziemi.Eh! Dalej nie mogła uwierzyć,że wybrał życie lwioziemca i nawet się nie sprzeciwił,kiedy to została wygnana na to cierpienie.
Nie miała ochoty,biec po gorącym piasku pustynie,skręciła więc.Miała wielką nadzieję,że zgubi w ten spospób przeciwnika.Niestety,myliła się.Po chwili,usłyszała głośne warknięcie i jeszcze wcześniej,ujrzała czarnego lwa.Warknęła,cofając się do tyłu.Tak jak on,wysunęła pazury,w każdej chwili,będąc gotowa do walki.Niestety,za nią,pojawiła się kolejna piątka strażników.Każdy potężnie zbudowany,warczał na nią zajadle.Na jednym z nim,siedział wściekle wyglądający ratel miodożerny.Bunga,przyjaciel Kiona.Na myśl o synie simby,uśmiechnęła się szyderczo.
-Witaj Bungo,co tak się czaisz,chcesz wyglądać na walecznego niczym lew? No cóż,Kionowi się to nie udało!
-Nie waż się nawet wymawiać jego imienia,Shetani!-odżekł,po czym zwrócił się do strażników,-brać ją!!
Od razu,odskoczyła,kiedy zaczeli się do niej zbliżać.Szukała wzrokiem,jakiejść ucieczki,lecz dobrze wiedziała,że jest tylko jedna,Musiała walczyć.Kiedy więc się na nią rzucili,nie pozostała dłużna.Drapała,gryzła,byle tylko dać radę.Jeden z nich,przycisnął jej twarz do ziemi,a po chwili,zablokował całe ciało.To był czysty znak,przegrała..
-Mroczna Ziemia czeka..-rzekł jeden z czarnych lwów,po czym razem z towarzyszami,zaczęli ją ciągnąć w stronę pustyni.
Hej! Prolog,myślę że mi wyszedł,chodź wiem,że krótki i wprowadziłam zbyt mało pościgów.Mam jednak nadzieję,że i tak wam przypadł do gustu ;)
Otwiera on zupełnie nową historię.Nie,od razu mówię,że ta lwica,nie jest główną bohaterką.Ją poznacie nie długo.
Pozdrawiam c:
Subskrybuj:
Posty (Atom)